Wstawaj wstawaj! Florka ciągnie Go za włosy na klatce. Mi skopuje na twarz całą kołdrę. Zrywa nas z łóżka jak majster zrywa podłogę. Schodzimy na dół w formie weekendowych zombich. Między jednym a drugim ziewem rozcieramy siniaki i przygładzamy włosy.
Weekend w Rabce. Dwa i pół dnia. Part time babysitting.
Pochłonęło nas to bardziej niż wczasy w Portugalii. Na placu zabaw Florka (lat 3) krzyczy najgłośniej, biega najwięcej i skacze najwyżej ze wszystkich dzieci dostępnych w okolicy. Z początku jeszcze cieszy nas to, że Florka tak się wybija wokalnie i ruchowo ponad standard. Ale Florka nie tyle, że biega, skacze, krzyczy, ale chce, żebyśmy w tym czynnie partycypowali. Po trzeciej godzinie hiperaktywności na placu zabaw, nie pogardzimy wymianą na spokojniejszy model.
Florka nie odstępuje mnie na krok. Akompaniuje mi nawet w łazience. Orzeka, że ładne majtki i że też chce takie. Pyta, a czemu mam takiego jelenia na udzie (tatuaż). A czemu tak dużo siusiam. A czemu to, a czemu tamto. Świat nie przestaje jej zdumiewać.
Sobota popołudnie. Robimy bramę weselną. Florka jest gwiazdą dzielnicy. Przebrana za miniaturowego klauna, na głowie kapelusz z kwiatem większym od Florkowej głowy. Od Państwa Młodych dostaje torebkę cukierków. Wolumen taki, że do nowego roku starczy.
On przebiera się ze mną w pośpiechu. Przywdziewam czarny, powłóczysty płaszcz i czapkę przedstawiającą nietoperza. Nad czołem wyszyta nietoperska głowa. Po bokach sterczą mi czarne skrzydła. Jak macham głową, obijają mi się o oczy. Całość wysoce wysmakowana. Wczesny Batman, lata 60te. W końcu pracowało się w tym Warner Brosie. On nakłada strój klauna. Różowy. Rozumiem, przez solidarność rodzinną. Bo Florka też klaun. W mankiety i nogawki wszyte są brzęczące grzechotki. Na to płaszcz Batmana. Rozumiem, przez solidarność partnerską. Bo ja też Batman. Ale efekt jest taki, jakby klaun bardzo chciał się przebrać za Batmana i mu histerycznie nie wyszło. Płaszcz przykrótki. Kolorowe pompony wystają, gdzie się da. Przy najmniejszym podmuchu wiatru, brzęczy jak orkiestra instrumentów blaszanych.
W niedzielę w ramach odpoczynku odflorkowego jedziemy do kościoła. Ksiądz grzmi z ambony o lenistwie. A że się mawia, że to niby odpoczynek przed pracą. Ale że to gnuśność i że się wystrzegać trzeba. W tle za grzmiącym w najlepsze śpi ministrant. Szkoda, że nie chrapie. Kościół pomalowany na kolorowo jak pisanka na Wielkanoc. W bocznej nawie, w reprezentacyjnym miejscu, trzaśnięty anioł, trzymający w ręku… miotłę. Nie wiem, co autor fresku miał na myśli, ale malując, chyba zapatrzył się w stojącą gdzieś z boku miotłę kościelnego. A fresk stoi po dziś dzień. Msza jak ta lala. Na długo zapamiętam.
Nic to, wracamy do Florki. Mamy przecież jeszcze trochę włosów do wyrwania, wolnych od siniaków partii ciała i chwilę czasu przed wyjazdem do Krakowa. Trzeba nas spożytkować do cna. Późny wieczór. Wsiadamy do busa do Krakowa. Rozwalamy się z tyłu. Królowie busa. Odjeżdżamy z piskiem opon. Ale czegoś nam jakby brakuje. Cicho. Pusto. Koło Mszany spada na nas świadomość, że już tęsknimy za Florką.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!