Jak nazywa się Ewa.

/ fot. Adrian Gamoń, pod Cascades d’Ouzoud

quotationZahidżabione kobiety sprzedają paczuszki chusteczek higienicznych za symboliczne 2 dirhamy (1 dirham to 40 groszy). Podobno są nasączone jakimś mocnym środkiem odurzającym. Rozpakowujesz, dmuchasz, budzisz się w innej części miasta bez pieniędzy i pamięci. Legenda turystów z Zachodu. Aż chce się sprawdzić.

Zróbmy sobie drzewo arganowe

Czarny kształt na moment zasłania słońce. Czarny wąż na tle rozgrzanego koła. Kolejny. I jeszcze jeden. Wychylam się z vana. Ostatni latający wąż ląduje z głuchym plaskiem na górnym piętrze stawianego w porannym słońcu i pocie pracowników namiotu. Cztery liny umocują dach i dadzą przyjemne schronienie i dobrze wykalkulowane przez właściciela dirhamy.

Przewodnik okazuje się mówić po angielsku. Miła odmiana po wycieczkach na których nasze dialogi boleśnie ograniczały się do monosylab:

Rozmówca I:  Regarder, le soleil!
Odpowiedź uniwersalna:  Mhm, le soleil.

Jeśli przedmiot zdania okazywał się zbyt skomplikowany, ograniczaliśmy się do samej monosylaby. Wyskakuję z vana. Na bosaka. Ziemia grzeje i najeża się ostrymi kamieniami. Szybko wsuwam trampki.

– Ma’am, you can take a seat – kierowca prawie wpycha mnie z powrotem do auta.
– Thank you, I’d rather take a look – pokazuję na pnący się na tle błękitu nieba i neonu stacji benzynowej namiot.
– No, no, ma’am. You can sit and put your shoes on. You can be comfortable – niemal mi grozi.
– I keep it like a nomad, you know. Keep being on the move – uśmiecham się do guzików jego koszuli.

Tego nie rozumie. Proponuje arabskiego papierosa. Nie ma się gdzie schować przed Allahem, więc odmawiam. Ziomek z tej samej wycieczki, uzbrojony w czapeczkę „I Love NY” i granatowe Raybany z gradientem, opowiada co już widział. Nocną panoramę miasta, zaklinaczy węży, kuglarzy z małpką (małpy są prowadzane po głównym placu Marakeszu na łańcuchu i mają założonego Pampersa – to widok smutniejszy niż żebracy pokazujący poparzone upałem brzuchy), widział też Ocean Atlantycki, wielbłądy pogryzające liście z drzew, kozy na drzewie…

– Mhm, kozy na drzewie?
Nawet po polsku weszłam już w tryb uprzejmych powtórzeń jako formy podtrzymania konwersacji.
– Tak, kozy na drzewie, ale to raczej było w kategorii ściemy turystycznej.
Dopiero teraz podnoszę na niego oczy.
– Jedno duże drzewo, obudowane stelażem z metalu i na tym drzewie były rzucone wszystkie kozy. Poza tym drzewem, w całym regionie nie uświadczyliśmy ani jednej kozy.
– I co te kozy robiły na drzewie?
– W zasadzie nic. Stały i dobrze wyglądały na fotce.

Kiwam głową. Kozy wspinają się na drzewka arganowe, które rosną w północnej części kraju. Zjadają owoce, a wydefekowana przez nie materia też bierze udział w procesie produkcji olejku arganowego.

– Abdul – wyrywam go z kontemplacji upału i papierosa – will we see some goats on a tree on the way?
– Goats on a tree? – kiepuje papierosa na ciężkie, skórzane półbuty. Jest 39°C.
– The famous tree with goats on it?
– No, ma’am, those trees are on the other side of Marrakesh.

Zawsze chciałam zobaczyć kozy na drzewie. Póki co widziałam je w „Wysokich Obcasach Extra” zimą. Chyba dlatego tak zapadły mi w pamięć. Nurofenem forte leczyłam ostre zapalenie gardła, a nocami gorączkowałam o bliskich i dalekich podróżach. Potem widziałam je jeszcze w przewodniku o jednoznacznym tytule „Maroko”, wydawnictwa Baedeker.

– So no goats? – wstaję z kucek.
– If you want, we make a stop – gasi papierosa, ale dopiero rozpala entuzjazm – we put goats on a tree and you see them.
Jego uśmiech nie ma dwóch zębów i gumy do żucia.
– But are there any argan trees on the way, Abdul?
– No, no argan trees, ma’am. But there are trees and goats. We easily make „goats on a tree”.
Na koszulce ma logo Nike i napis „Let’s Do It”.
– Thank you, Abdul, that won’t be necessary – wtaczam się do vana. Koniec przerwy. Namiot już prawie stoi.
– We make a „goat tree”. I make good pictures for a good price, ma’am. Real good price, ma’am.

Wskakuje za mną do auta. Błyska tarcza zegarka od Calvina Kleina.

/ fot. od lewej: w medynie Marakeszu, fontanna w jednym z riadów

Haszysz do zdjęcia

Adrian je tajine codziennie. Raczej beznamiętnie rozkopuje widelcem gotowane ziemniaki w poszukiwaniu mięsa. To nasz szósty dzień na ziemiach Allaha. Pytam kelnera, czy na tej wysokości rośnie dziki haszysz. Kelner wymienia, że wyżej są małpy górskie, punkt widokowy i że będzie można robić zdjęcia. Powtarzam „ha-szisz” i „assa-ssin”. Stawia przede mną szaszłyk drobiowy i mruga czerwonym sygnetem na pożegnanie. Wodospad Cascades d’Ouzoud wygląda jak hologram, jak kawał dobrze zakodowanej wirtualnej rzeczywistości. Zamawiam jeszcze cytrynadę z imbirem i zapominam o całej sprawie.

/ fot. od lewej: deser z pomarańczy i cynamonu, klasyczne śniadanie w riadzie

Melanż

Zahidżabione kobiety sprzedają paczuszki chusteczek higienicznych za symboliczne 2 dirhamy (1 dirham to 40 groszy). Podobno są nasączone jakimś mocnym środkiem odurzającym. Rozpakowujesz, dmuchasz, budzisz się w innej części miasta bez pieniędzy i pamięci. Legenda turystów z Zachodu. Aż chce się sprawdzić.

/ fot. od lewej: krużganek w Riad Ifoulki, medyna Marakeszu

Historie bez historii

Nie każdy sen jest historią. Nie każda historia jest storytellingiem. Są przecież też sny, w których po prostu jesteś, widzisz niebo z chmurami uszytymi z perskich dywanów. Jesteś i widzisz. I niebo pozostaje zachodzące, a chmury wciąż są wycięte z grubych, zdobnych w ornamenty dywanów. Nie ma historii, tylko chmury i wrażenia. Czasem takie są kawałki Marakeszu, pozbawione historii, fruwające w powietrzu konteksty, kody kulturowe, pobieżne wrażenia i głębokie tęsknoty.

wielladziki

/ fot. wielbłądy pod Marakeszem

Jak nazywa się Ewa

Kolejny kierowca też nazywa się Abdul. Ma koszulę z tygrysem Kenzo i zegarek Gino Rossi. Wskazówka stoi na 9:15, kierowca pod parasolem przeciwsłonecznym na stacji benzynowej. Pije muliste espresso i chce rozmawiać o Allahu. Jest nam raczej przychylny, trochę dlatego, że nie rozumie naszych pytań, a trochę dlatego, że mam bransoletkę z Hamsą Fatimy. Hamsa po arabsku oznacza 5, a symbol hamsy przedstawia otwartą w geście błogosławieństwa rękę Fatimy, córki proroka Mahometa.

Abdul tłumaczy, że gdyby Chrześcijanie nie skopali Biblii, a Żydzi Tory, to też byliby Muzułmanami, a ich księgi byłyby znacznie bliższe Koranowi. Opowiada nam historię z Genesis, którą i tak już znamy. Jedyna różnica to to, że nazywa Ewę jakimś bardzo wymyślnym, bardzo arabsko brzmiącym imieniem. Na kolejnym przystanku, przy panoramie Atlasu Mniejszego i pokaźnej górce śmieci robi sobie ze mną kilkanaście zdjęć.

– Can I touch her, sir?

Adrian pozwala i leci jeszcze kilkanaście zdjęć. Allah przygląda się nam przez przejrzyste niebo.

okkk

/ fot. na balkonie w riadzie

Tekst napisałam w lipcu 2019 w Marakeszu, w Riad Ifoulki. Riad wygląda lepiej niż na zdjęciach z przesuwnej galerii na stronie internetowej. Nikt nie zapłacił mi za promocję zajazdu i, co gorsza, w trakcie naszej wizyty remontowali część basenową. Moje impresje z pobytu w Marakeszu podzieliłam na trzy części: Tam, gdzie Alladyn chodzi spać, Sprzedawcy Kardamonu i Jak nazywa się Ewa. Zwyczajowo zapraszam też do swojego riadu.

39 myśli na temat “Jak nazywa się Ewa.

  1. sylwiaiwan

    „Inne” podróże są inspirujące (chyba). Czytam i układam sobie słońce w głowie, foty pomagają, wielbłądy ah! Kolory. Zapachy. Wąskie uliczki! Kobiety w chustach są jak z innego świata. Widziałam tylko te z odkrytymi twarzami na karuzeli! w Czarnogórze – nie mogłam zrobić zdjęć, bo już oberwałam za cerkwię… Ale zahidżabione kobiety to całkiem inny wymiar! I śniadanie…

    Polubione przez 1 osoba

    1. Agata Wieczorowska

      Jasne, mega rozumiem. W Maroku też bardzo nie lubią jak się im robi zdjęcia, bo dodatkowo jest to sprzeczne z Islamem. W tradycyjnym Islamie nie dopuszcza się przedstawień postaci ożywionych. Tak że ja głównie fotografowałam architekturę, detale miasta, Atlas i koty. Koty, w zasadzie w głównej mierze :DD

      Polubione przez 1 osoba

  2. Odys syn Laertesa

    Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą… Głosi przysłowie :)

    Skutecznie odczarowujesz cały ten Orient, tak romantycznie sprzedawany europejskim gospodyniom domowym, za pośrednictwem pretensjonalnych seriali i książek.
    Jeśli można zapytać, to jakie są Twoje osobiste motywacje żeby się kurzyć tak daleko od domu?
    Pozdrawiam i cieszę się że żyjesz, dawno nie czytana filolożko ✋☺️

    PS …A ten taniec co to go w wolnych chwilach wykonujesz to mocno orientalny? Znaczy się z pieprzem czy raczej wanilią 😎

    Polubione przez 1 osoba

    1. Agata Wieczorowska

      Hej, nie wydaje mi się, że oczarowuję Orient. Piszę zupełnie szczerze i prosto z mostu o minusach, ale też zachwycam się, gdzie zachwycałam się w rzeczywistości. Afryka północna zawsze była na mojej travel wish liście. A że tańczę taniec orientalny to tym bardziej warto było mi kiedyś polecieć do krajów arabskich. Zapraszam częściej i po więcej!

      Polubienie

      1. Odys syn Laertesa

        Odczarowujesz pewien plastikowy (jak twarze i charaktery bohaterów i bohaterek małoekranowych czytadeł z koszy w dyskontach) image, który dominuje w popkulturze masowej… Wierzę że piszesz ze swojego punktu widzenia całkiem szczerze. I to się chwali… ☺️ Tym bardziej jeśli na dodatek da się na tym zarabiać.
        A powiedz mi jeszcze (w związku z tym tańcem orientalnym) czy to częste zjawisko na tym tzw oriencie? I czy tak samo dostępne/publiczne jak u nas?

        Polubione przez 1 osoba

      2. Agata Wieczorowska

        Wiesz co, ja byłam tylko w Marakeszu i kilku okolicznych wioskach, których nazw jednak nie przywołam ^^ I w Maroku niespecjalnie ten taniec orientalny widać. Nie wiem, jak w innych krajach arabskich, ale domniemuję, że w Egipcie, Dubaju czy nad Zatoką Perską faktycznie są tancerki w knajpach i jest co pooglądać.

        Polubienie

      3. Odys syn Laertesa

        Pytam bo w sumie u nas tego rodzaju taniec ma że tak powiem inną zupełnie otoczkę (i target) od tego, na co pozwalają sobie w krajach arabskich (profesjonalne ale raczej tabu i na zamkniętych imprezach)… Byłem ciekaw po prostu jak to się ma do rzeczywistości

        Polubione przez 1 osoba

      4. Agata Wieczorowska

        Ja tańczyłam na wieczorach panieńskich (tak, panieńskich, nie kawalerskich), a poza tym, to stricte turniejowo. Poza tym, wydaje mi się, że „otoczka” o której wspominasz to już przeszła do lamusa ;)

        Polubienie

      5. Odys syn Laertesa

        Mam nadzieję że nie wprawiłem Cię w zakłopotanie tym pytaniem o wynajem… Jest bardziej symboliczne niż na to wygląda :)
        Bo muszę Ci się przyznać, tak na koniec 😏 że ja od dłuższego już czasu jestem fanem tańca orientalnego (Zwłaszcza trzech „nazwisk” z branży). I to raczej o tego rodzaju okoliczności chodzi…

        Polubione przez 1 osoba

      6. Odys syn Laertesa

        Amira się trochę usztywniła… Z wiekiem i w związku z pracą nad muskulaturą… Ale „to coś” co ją wyróżnia na tle innych tancerek, a co bym nazwał uroczą powściągliwością, brakiem przesady w ruchach (co w ogóle nie jest brakiem umiejętności) ciągle w niej jest. Polecam wcześniejsze występy…

        Polubienie

      7. Agata Wieczorowska

        Tribal to w zasadzie nie jest taniec orientalny. To amerykańska fuzja zbudowana na podstawie bardzo dużej ilości innych tańców, orientalny też się tam mieści. Ale to pewnie już wszystko dobrze wiesz :))

        Polubienie

  3. Bet

    Komercja zabija wszystko co mogłoby być piękne i charakterystyczne dla regionu. To zasmucające. Współczuję kozom wysadzanym na drzewa i kobietom, traktowanym jako atrakcje turystyczne. Wrrr….
    Fontanny obie piękne:)))

    Polubione przez 1 osoba

  4. Zib

    Dla mnie Ewa ma na imię Agata😂. Może nie dajesz mi jabłka, ale zawsze dobry humor.
    Nie pasjonują mnie kozy na drzewie, nie takie rzeczy widziałem po morfinie 😍 Kiedyś gadałem nawet z sową, a z kotami rozmawiam codziennie bez wspomagania.
    Tekst jak zwykle super, choć zastanawiam się co porobiło się z tym arabstwem. Kiedyś w Casablance każdy Arab mówił po polski. Może nie tyle aby prowadzić dyskusje o Gombrowiczu ale wystarczajaco. Dziś ich chyba Allah opuścił 😂?
    Pięknie piszesz tylko jak dla mnie zbyt żadko. Chyba zasługuje na lepszy humor częściej? Pozdrówka jak Ty to mówisz😻

    Polubione przez 2 ludzi

      1. Zib

        Ja też Ci nie polecam, zresztą haszyszu i innych świństw też. Morfinę dawali mi w szpitalu, gdy z bólu chciało mi się wyć. Nazywali to głupi Jasio. Ale pomagało. Teraz to już dawno, a i środki się zmienily.
        Zresztą -nieciekawy temat. A Ty pisz, kiedy chcesz i jak potrafisz. Nie dla mnie przecież. Ale mi każdym wpisem sprawiasz przyjemnosc. Dziękuję Agatko😍

        Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.