Sprzedawcy kardamonu.

4C0A3ED1-77BE-4712-8473-066A0723F517

/ fot. Adrian Gamoń; w drodze do Atlasu Średniego

quotationTe koty nie jadają gotowanej marchewki z tajine berber, nie robią kocich grzbietów i przemykają po nocnych dachach Marakeszu szybciej i częściej niż wiatr. Chowamy wino za poduszkę wyszytą złotą nicią, żeby nie drażnić Allaha i co wieczór czekamy na wieczorną modlitwę jak na szum klimatyzacji w pokoju.

przybytek Allaha

Wielbłąd to wielbłąd, nie gazela

Ziomkowi od wielbłądów dwa przednie zęby wystają nad dolną wargę. W zamyśleniu zagryza ją jeszcze bardziej i prowadzi wielbłąda. Suniemy przez nieużytki, potłuczone kawałki glazury i butelki Coli w arabskie znaczki. Trasa wiedzie od jednej kasby lokalnego możnowładcy do kolejnej (kasba to po arabsku wytworny zameczek). Tu ziomek robi postój na zdjęcia. Cyka fotkę zza drzewa akacji, zza zdobnego muru pałacyku, zza krzaka, który nomen omen, mam nadzieję, że jest halucynogenną rutą stepową.

Wielbłądzica, która przypadła mi w udziale, ma na imię Aisha i zarządza regularne przystanki na skubanie przydrożnych drzew. Wygina długą szyję w literę „L” i pokazuje masywne zęby, które przypominają mi tylko szare mydło marki „Biały Jeleń”. Ziomek odpala papierosa. Najwidoczniej Allah nie widzi zza chmur. Wystarczy uderzyć językiem o podniebienie. Raz i drugi. Dźwięk i rytm kroków. Zielony sznur w ręce. Aisha idzie dalej. Kolejny pałacyk. Kolejne zdjęcia. Aishy zaczynają wypadać z odbytu ciemne, zwarte bubki. Drugi wielbłąd jest za blisko przywiązany na takie doświadczenie. Prawie łapie fekalia do pyska. Fekalne detale nie łapią się w kadrach. Suniemy dalej. Zapytałabym o rutę stepową, o haszyszu wiem już wszystko, ale wielbłądziarz mówi tylko bonjour i ça va?, a ja شكرا (arab. shukran – dziękuję), które nie otwiera tu drzwi do wiedzy. Jestem elementem krajobrazu, ornamentem na tle nieba. Mruczy pod nosem yalla i wielbłąd jak trącony ostrogą rusza przed siebie. Chciałabym bardziej rozumieć ten świat i bardziej być jego częścią.

Na koniec rundki chcę zeskoczyć z wielbłąda jak z konia, ale powstrzymuje mnie śmiech właściciela wielbłądziej stadniny. Wielbłąd opada na ziemię w czymś co w literaturze pięknej określa się mianem „tumana kurzu”. Klęka, a ja zsuwam się na bok, chybiając o włos objęciom wielbłądziarza. Zosia Samosia z Europy. Przytulam się do szyi jednogarbnego i całuję w wypukłą brew nad ciemnym okiem. Jeszcze nie wiem, że wielbłądy mają aż trzy powieki, trzecią przezroczystą, przez którą widzą nawet w trakcie burz piaskowych. Wielbłądziarz automatycznie rzuca się na mój telefon, żeby zrobić sto pierwsze zdjęcie na tej przejażdżce. Jest zablokowany. Wstaję z ziemi razem z wielbłądem. Kiedy już napojeni miętową herbatą i zapchani pszennym plackiem ładujemy się do vana, podchodzę do Aishy jeszcze raz, na szybkie zdjęcie. Moje i tylko moje. Aisha sika przez cały kadr. Strumień moczu łapie się na zdjęciu. Wyjeżdżamy.

9BDCE65E-8209-42B6-BD50-9ED784662E35

/ fot. od lewej: Aisha i Suzana, Aisha chwilę przed sikaniem

Szafy i krużganki

Po dziesiątej szafa jest jedynym ciemnym i zimnym miejscem w pokoju. Siedzę wciśnięta między torbę podróżną Tourister, którą Adrian kupił przed samym wylotem na jakiejś dzikiej promce na Allegro, a wyjątkowo krzywo postawioną ścianę. Drugi z dwóch kontaktów naszego pokoju wypada akurat w samym środku szafy i jako tako łapie tu też Internet. Posadzka, nawet brudna i wydeptana, zachowuje przyjemnie orientalny charakter. Zasłonka przysłaniająca drzwi jest z materiału, który najlepiej można opisać jako „panna młoda na halucynogenach”. Przepuszcza słońce jak siatkówka oka na kwasie. Gorąco.

Co rano mam coraz większą ochotę zakryć się, schować, nie wychodzić. Wyciągam z walizki oversize’owy sweter przeznaczony na lot, naciągam go na sukienkę maxi i żałuję, że nie mam jeszcze czegoś na głowę. To w zasadzie w ogóle nie dziwne, że w świecie pędzących tuk tuków, bosych chłopców bijących się po ulicach i luster sprzedawanych przez głośnych jak puszczonych przez megafon kupców chcesz się schować. Ta chęć prywatności i oddzielenia się jest większa niż moje europejskie ego i sukienka z promocji z Mango. Kolejny dzień moje tatuaże nie odbijają tu słońca.

/ fot. od lewej: Riad Ifoulki, jedna ze ścian w medynie Marakeszu

Granice

Marokańczycy manią manię grodzenia się, stawiania granic, budowania murów. Z braku innego budulca i pieniędzy drut kolczasty na murach często zastępują pokruszone kolorowe szkła z butelek. W słońcu wygląda to o wiele lepiej niż kolczatka, a efekt obronny jest zapewne bardzo zbliżony do zachodniego.

Tężec na chodnikach

Dni upływają nam w słońcu, na mozaikowych ławkach w parku miejskim „Cyber Park Free Wifi”. Wifi dumnie widnieje w nazwie, ale nie działa na telefonie. Strażnik zieleni albo śpi pod karłowatą palmą albo ukradkiem pali papierosa. Wzrok Allaha nie sięga za palmy. Koty leżą w słońcu jak rzucone skóry. Kiedy wstają, bezszelestnie czają się na ptaki, a potem chrzęszczą kostkami. Podobno przenoszą tężec, ale mają miękkie futerko i rozkosznie wbijają pazurki w trawę, kiedy drapie się je pod brodą. To mit, że koty lubią drapanie za uchem. Niektóre mają tak przewlekłe stany zapalne w uszach, że dotyk w tych okolicach sprawia im co najmniej dyskomfort, jak nie piekielny ból. Te koty wyglądają lepiej na kolanach niż na kwadratach na Instagramie. Ich mruczenie nie brzmi jak wieczorna modlitwa do Allaha. To zwykłe kocie mruczenie, futrzany motorek, który włącza się w środku kota na dobrze wymierzony dotyk. Te koty nie jadają gotowanej marchewki z tajine berber (tradycyjne danie marokańskie, składające się najczęściej z gotowanych albo tuszonych warzyw, ziemniaków i mięsa). Nie robią kocich grzbietów i przemykają po nocnych dachach Marakeszu szybciej i częściej niż wiatr. Chowamy wino za poduszkę wyszytą złotą nicią, żeby nie drażnić Allaha i co wieczór czekamy na wieczorną modlitwę jak na szum klimatyzacji w pokoju.

Wieczorne modlitwy wyrywają nas z gorączkowego snu, a rano miasto budzi się wcześniej niż my. Ptaki krzyczą długo po naszym śniadaniu i tylko koty cicho przemykają przez zdobne krużganki. Garçon rano wita nas po niemiecku, a wieczorem tylko merci i voilà. Oczy ma przepalone słońcem albo haszem. Alkohol i palenie tylko wtedy, kiedy Allah nie widzi. Głowa kobry wysuwa się z ozdobnej wazy. Przedzielony na dwie części język faluje na wietrze. Budzę się kolejną modlitwą.

/ fot. koty w medynie

Kosz na śmieci

Chciałabym się przeprowadzić do Marakeszu choćby po to, żeby co wieczór mieć kosz na śmieci pachnący miętą i arabskie wężyki na etykietach Cola Coli.

3C46278C-31D7-4B62-BF1B-B664B6DAD92C

/ fot. pomarańcze zebrane z drzewka pomarańczowego w naszym riadzie

Viagry i szaliki

Ziomki sprzedają sukienki uszyte z dwóch ozdobnych szalików, złożonych na pół. Na targu chłopaczek zachwala skamieliny trylobitów. Łudząco podobne do siebie odciski skalne. All authentic. Podobno skamieliny są albo w całości sfingowane albo po części prawdziwe, ale uzupełnione gipsem i innymi nierzucającymi się w oczy wypełniaczami. Magnesy zblakły w słońcu, z daleka wyglądają jak wyprane w pralce papierki po gumie do żucia. W sztuce arabskiej zabronione jest przedstawianie postaci ożywionych, dlatego na bazarkach w słońcu schną głównie obrazki z ornamentami. Arabskie fraktale nałożone pędzlem tylko po to, żeby przeschnąć na oczach turystów. Ale i tak trafiają się namalowane zahidżabione kobiety i wielbłądy wystawiające zęby i garby.

Okrzyki nice dress! gonią mnie przez targ, kiedy nałożę spadzistą sukienkę maxi z orientalnym dołem. Nice tattoos kiedy widać mi dziary na ramionach. Moje tatuaże są tu obrazoburcze, bo przedstawiają twarze i zwierzęta. Dziękuję za komplementy. Ciche shukran rzadko kiedy wystarcza. Dialog nie chce się skończyć, a kiedy skręcam w wąską uliczkę zwieńczoną ozdobną bramą naszego riadu słyszę jeszcze nice ass! Abdul wreszcie zasuwa ciężkie drzwi. Kiedy indziej idzę przez dział z przyprawami, sprzedawca ciągnie mnie za rękę:

– Do you know, what’s this? – w ręce trzyma gałkę muszkatołową. Nie chce Ci się rozmawiać. Głowa pęka nawet od modlitwy do Allaha. Skutery na targu orbitują dokoła jak wściekle muchy.

– Do you want some spices, my friend?
– No, thank you. Shukran – uśmiecham się szybciej niż idę.
– Some saffron?
– Not really, thanks – słowa szybsze niż kroki.
– Some harissa?
Kroki.
– Some viagra maybe?
Odwracam się.
– We don’t need that – śmieję się razem ze sklepikarzem aż pod zapadnięty dach targu. Skuter przecina powietrze i prowadzi do kolejnej sceny.

/ fot. sklep z napojami pod Cascade d’Ouzoud

Tekst napisałam w lipcu 2019 w Marakeszu, w Riad Ifoulki. Riad wygląda lepiej niż na zdjęciach z przesuwnej galerii na stronie internetowej. Nikt nie zapłacił mi za promocję zajazdu i, co gorsza, w trakcie naszej wizyty remontowali część basenową. Moje impresje z pobytu w Marakeszu podzieliłam na trzy części. Pierwsza część dostępna tutaj, trzecia wkrótce na blogu. Zwyczajowo zapraszam też do swojego riadu.

33 myśli na temat “Sprzedawcy kardamonu.

  1. Pingback: Jak nazywa się Ewa. – Kałuże i Róże.

  2. AgaD

    Mozół tego świata i nawoływania muezzina równoważą się w tym tekście. Gdy ciężar spraw przyziemnych wydaje się nie do zniesienia, nagle śpiew wzywa do modlitwy i wszystko uwzniośla. Świetnie opisane!

    Polubienie

  3. stopociechblog

    Rzetelnie opisane, a dla mnie to wszystko bardzo ciekawe, bo nigdy nie stąpałam po tamtej ziemi. A swoją drogą w niewielu miejscach świata byłam. Dziękuję za rozbudzanie mojej wyobraźni. Pozdrawiam z Gdańska

    Polubione przez 1 osoba

  4. Ultra

    Doskonale podpatrzone, a wielbłądy dość rozmowne i wciąż zaskakują podróżujących, szczególnie na pustyni.
    Serdeczności zasyłam

    Polubienie

  5. Bet

    Bardzo, bardzo fajnie napisane i obrazowo opisane:)) Sikająca Aisha urocza. Palenie papierosów za zasłoną z liścia także – chociaż nie jest to chyba aż tak potępiane jak picie alkoholu. Nie zaszkodzi jednak się schować:))

    Polubione przez 1 osoba

  6. Pingback: Tam, gdzie Alladyn chodzi spać. – Kałuże i Róże.

  7. Zib

    Aisha(zespół Magma?) i Fredek Merkury z wystającymi zębami. Super para. Ale obawiam się że zrozumienie tego Marokańskiego cudu znacznie kolidowało by z chęcią zamieszkania w nim na stałe.
    Co do kotów to wychowałem się i umrę z nimi. I każdy jeden i jedna uwielbia tarmoszenie za uszy. Choć to nasze, Polskie koty! Ale tarmosi lem na całym świecie 😽
    Tekst jest świetny jak na jego słabość formy. No ale o tym już wspominalem.
    Wszystko podupada, nawet Allach, kiedyś miał lepszy wzrok i słuch😻

    Polubione przez 1 osoba

      1. Zib

        Wydaje mi się ze nie powinnaś rozbijac. Urok Twoich tekstów polega na tym że umiesz płynnie przechodzić z tematu w temat. Ale nie o to mi chodziło. Zresztą jedyną osobą z którą Ciebie porównuje jesteś Ty sama. Ale ja nie lubię reportaży, za Kapuścińskim też nie przepadalem. Powinienem napisać gatunek a nie forma, sorki.
        Co do oceny, to wybacz ja mogę się tylko (jako fan) zachwycać mniej lub bardziej. Więc pierwsza część mi podobała się bardziej. Była chyba trochę bardziej osobista? I z pewnością dowcipna😅
        Pozdrawiam 💓

        Polubione przez 1 osoba

      2. Zib

        Mnie nie przeszkadza, drugie wychowanie (liceum) to proza iberoamerykanska, różne Cortazary, Marqezy itp..
        Wieść mnie możesz meczyć😁

        Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.