Tam, gdzie Alladyn chodzi spać.

IMG_4004

/ fot. Targ w medynie Marakeszu

quotationMam ochotę się wrócić i powiedzieć, co naprawdę myślę o lokalnych, fałszywych cenach, wiecznym sprawdzaniu zasobności i naiwności klientów, palcach rozpinających plecaki i torebki pod osłoną nocy i tłumu, ale to nie mój kraj, to nie mój rewir i nawet nie mam na sobie hidżabu.

Dialogi

Przy prostszych dialogach, szczególnie tych łamaną angielszczyzną zastosowałam pisownię angielską. Bardziej skomplikowane przytoczyłam po polsku, z angielskimi, francuskimi i arabskimi wtrętami. Jeśli ktoś nie czuje się na tyle w angielskim, żeby w pełni zrozumieć angielski zapis, tym bardziej poczuje się jak w marokańskim suku, gdzie miks języków jest tak duży, że ciężko rozeznać się w treści. Jedziemy, yalla!

przybytek Allaha

What nature, human nature?

Wpisanie creative writer w oświadczeniu na lotnisku nie było dobrym pomysłem. Stateczny Marokańczyk łączy ciężkie brwi w jedną. To pewnie rzadki widok. Przypatruję mu się z ciekawością, ale i ogromną chęcią przejścia przez bramkę na drugą stronę, gdzie wężyki arabskiego alfabetu opasują ściany, a kobiety głowy chustkami.

– Creative writer, ma’am?
– Yezzir – odpowiadam cicho z niepokoju i głodu.
– What do you write about?

Brwi dalej pozostają jedną grubą kreską w dolnej części czoła. Przygryzam wargę, której już zabrakło Carmexu.

– I write about nature, mostly.
– What kind of nature? Human nature?
– No, sir. Nature, environment, you know – brnę, bo to chyba najbezpieczniejszy temat na świecie. Przed oczami stają mi rysie przemierzające ekran telewizora rodziców, kiedy ojciec zaśnie na przeglądzie kanałów i padnie akurat na National Georgraphic.
– Ok, I understand. So what do you write about?
– It’s mosty nature, like I say – uśmiecham się niepewnie, mam nadzieję uśmiechem leśnika pasjonaty – forests, rivers, wild life, animals, where they live, how they live, their connections to humans. These sort of things, you know.
– Ok, great. Welcome to our country.

I tym sposobem otwierają się przede mną elektroniczne bramki Maroka. Salam alejkum!

5D0AAD58-3A51-4328-91BF-791B8D3DC36F

/ fot. Adrian Gamoń; Marakesz

Haszysz na czubku języka

W hotelu trafiamy akurat na renowację części basenowej. Poza nami nie ma tu żadnych innych gości, a ziomek z agencji podróży na wjeździe serwuje nam tradycyjną, miętową herbatę i wizytówkę, będącą składanką najczęściej używanych tu imion: Abdul Aziz Ibrahim.

Ma głos przepalony haszyszem i pył Marakeszu za paznokciami. Zza czapeczki bejsbolowej z wyszytym logo Ferrari snuje swój elevator speech o wycieczce nad Cascade d’Ouzoud, największy wodospad kraju. Tłumaczy też, że nie powinnam się była legitymować na lotnisku jako creative writer, bo celnik obawiał się, że napiszę o lokalnej prostytucji i postawię w złym świetle kraj Allaha. I tak wiem, że jestem innowiercą i ziomek z agencji jest dla mnie miły tylko dlatego, że dałam mu kartkę z pieczątką Exim Tours i dwadzieścia dirhamów napiwku. W oczach ma dolary i złoty łańcuch na szyi.

Powtarza yezzir, ale nie odrywa ode mnie wzroku. Zajmuje mu piętnaście minut i dwie szklaneczki przesłodzonej miętowej herbaty, żeby sprzedać nam trzy wycieczki. Z 10% zniżką i najtaniej w mieście. W nerce od Kenzo ma taki plik dirhamów, że z powodzeniem mógłby nam zasponsorować pobyt do końca miesiąca i na odchodne wydać skrzynkę złotych wielbłądów, które widziałam przelotem w suku i po które muszę tam wrócić. Szkoda, że wrócę też do zahaczających o nas szalonych kierowców skuterów, bezzębnych sprzedawców chleba i henniarki u których wszystko jest for free, dopóki nie trzeba płacić.

/ fot. od lewej: drzewko pomarańczowe i Cascade d’Ouzoud

Skutery na rondzie

Spaliny wypadają z rur wydechowych jak złe dżiny. Dźwięki klaksonu spadają nam z nieba na głowy razem z okrzykami sprzedawców szafranu. Laska siedzi okrakiem na skuterze, plastikowy klapek z różyczką niepokoi się na pedale gazu. Wystukuje numer, wciska czarnego Samsunga między ucho a chustę, poczym wbija na rondo razem z kilkunastoma innymi motocyklistami, powozami z końmi i jednym zbłąkanym tuk tukiem, z którego wysypują się suche liście palm.

Przewodnik wita się po arabsku, a po francusku oznajmia, że nie mówi po angielsku. Wyjeżdżając z medyny, rzuca nad ramieniem: King’s Palace. C’est magnifique! Na tym kończy bycie przewodnikiem i do końca dnia pozostaje już tylko kierowcą.

U wlotu do miasta, przy drodze, ziomek wystawił świeżo wypalone wazy. Pomimo ogromu wolnej przestrzeni wazy stoją jedna na drugiej tak że te na samej górze wyglądają, jakby lewitowały. Marokańczycy opanowali do absolutnej perfekcji mistrzostwo piętrzenia na sobie produktów.

/ fot. od lewej: suk w Marakeszu i rowerzysta z kotem 

Allah nie ma rąk

Wchodząc do jednego ze sklepików, zahaczmy o metalowe korale i kota leżącego bez sił w wejściu. Korale i ciężkie wisiory dosłownie spadają nam z sufitu na głowy.

– Mosiężne – spada też na nas głos właściciela przybytku. W Marakeszu właściciel nigdy nie jest artystą, ale jest zawsze friends with the artist. Wszystkie wisiory na stanie są unique i antique.
– Na ile byś wyceniła ten, madam? – ciemna ręka potrząsa wisiorem z otwartą dłonią. Czarne oczy patrzą na wskroś mnie.
– Czy to ręka Allaha? – mrużę oczy. Słońce odbija się w szafirze pośrodku ręki i rzuca mi na twarz nieudane zajączki.
– Nie, madam, Allah nie ma rąk.
– Nie rozumiem.
– To amulet – akcentuje z francuska drugą sylabę. Ma białe zęby i nienaturalnie białe białka oczu.
– Jednak podziękuję.
– 150 dirhamów, madam. Good price!
Już dawno się nauczyłam, że tutaj good price znaczy tyle co first price.
– 80? – teraz ja pokazuję zęby.

Właściciel riadu, w którym się zatrzymaliśmy, zawsze powtarza, że negocjując first price, najlepiej jest podzielić ją przez pół.

– 80? Kiedy to zupełnie unikatowa hamsa z Sahary! Cała z mosiądzu. Nie zejdę poniżej 140 dirhamów!

Kot płoszy się i ucieka.

– Maks 90 za taką rączkę, sir – próbuję granic jego wytrzymałości i swoich nowo nabytych umiejętności targowania się.
– 90 to obraza – odpina hamsę z haka spod sufitu i zaczyna pakować w gazetę – to wyjątkowo good price, lepszej nie uświadczycie w całym Marakeszu.
– Jest piękna, ale my jednak podziękujemy, sir – przerzucam nerkę przez ramię i kłaniam się na odchodne. Właściciel sinieje na tyle, na ile pozwala mu śniadość karnacji.
– 100 dirhamów! – wali owłosioną pięścią w kontuar. Podskakują na nim wielbłądy z napisem „I Love Marrakesh”. Czyli jednak. Hamsa nie była aż tyle warta.
Thank you, sir, ale jednak podziękujemy. Nie mielibyśmy nawet gdzie jej zawiesić, chyba że jako kołatkę do drzwi – bąka Adrian bez przekonania. Jeden z sąsiednich riadów ma kołatkę dłoń, tylko złotą i nie hamsę. O zmroku wygląda, jakby ktoś przyczepił prawdziwą dłoń do drzwi. Przechodzi mnie dreszcz. Jeden z tych głębokich dreszczy, które mogą Cię przeniknąć, kiedy po roku oczekiwań wreszcie zanurzasz się w zimnej tafli Atlantyku, albo kiedy słyszysz wieczorne nawoływania do modlitwy, Allāhu Akbar.

– Dziękujęmy, sir.

Właściciel wykonuje zamaszysty gest, co do intencji którego nie ma wątpliwości, że jest nią jak najszybsze pozbycie się nas ze swojego przybytku.

You crazy – złorzeczy pod nosem – you crazy European people. Leave, you motherfuckers!

Ostatni inwektyw dolatuje nas, kiedy już jesteśmy na ulicy. Mam ochotę się wrócić i powiedzieć, co naprawdę myślę o lokalnych, fałszywych cenach, wiecznym sprawdzaniu zasobności i naiwności klientów, palcach rozpinających plecaki i torebki pod osłoną nocy i tłumu, ale to nie mój kraj, to nie mój rewir i nawet nie mam na sobie hidżabu. Chronimy się w alejce pachnącej kardamonem i kurkumą. Słychać jeszcze tylko miauczenie kota.

IMG_4338

/ fot. bibeloty i notatki z Marakeszu

No jinn, no buy

– These lamps, sir?
– Yes, ma’am. Original work. 100 dirhams.
– Is tere a jinn inside?
– No, ma’am, no jinn inside.
– No jinn, no buy.
– Ok, ma’am. And this one?
– That one is cool, too. Is there a jinn in that one?
– Yes, ma’am. There is a jinn inside. 300 dirhams.
– Way too expensive!
– Jinns are expensive. It’s an antique technology.

IMG_4315

/ fot. Adrian Gamoń; na tle Atlasu Średniego 

Orientalna edycja

Powietrze ucieka mu przez dziurę po zębach. Za paznokciami pole, za progiem zapach haszu i końskiego łajna. Kubeczki na sprzedaż wyglądają jak ceramika z Bolesławca „oriental edition”. Są grubo ciosane i piękne w nieprzyjemny, nieidealny sposób. Trącam znoszonym Conversem tuman kurzu. Mój gust wykształcił się na H&M Home, ewentualnie na przecenach w Zara Home. Chciałabym, żeby podobały mi się berberyjskie miseczki tak, jak podobają mi się oczy Abdula. Ciemne i głębokie jak sadzawki w riadach. Koniec końców kupuję kubeczek i parę chwil rozmowy bardzo łamanym francuskim. O, jak warto byłoby trochę bardziej słuchać w liceum i trochę dłużej siedzieć na kartkówkach.

przybytek Allaha

Tekst napisałam w lipcu 2019 w Marakeszu, w Riad Ifoulki. Riad wygląda lepiej niż na zdjęciach z przesuwnej galerii na stronie internetowej. Nikt nie zapłacił mi za promocję zajazdu i, co gorsza, w trakcie naszej wizyty remontowali część basenową. Moje impresje z pobytu w Marakeszu podzieliłam na trzy części. Druga dostępna tutaj, trzecia wkrótce. Zwyczajowo zapraszam też do swojego riadu.

36 myśli na temat “Tam, gdzie Alladyn chodzi spać.

  1. Pingback: Jak nazywa się Ewa. – Kałuże i Róże.

  2. grzybowanawynos

    Cześć! Po pierwsze, bardzo dziękuję za dodanie do obserwowanych :) Po drugie, bardzo podoba mi się, jak piszesz. Przy rozmowie o dżinie i antycznej technologii aż sobie śmiechłam na głos pod nosem. Też z przyjemnością dodaję Cię do obserwowanych!

    Polubione przez 1 osoba

  3. Ultra

    Cóż, targowanie wpisane w marokański suk. Gdy wyjedzie się poza Marrakesz, ceny są przyzwoite, soki, owoce dwukrotnie tańsze i nikt nie oszukuje.
    Zachwycam się Twoim barwnym językiem i ciekawymi spostrzeżeniami.
    Serdeczności

    Polubione przez 1 osoba

  4. Pingback: Sprzedawcy kardamonu. – Kałuże i Róże.

  5. stopociechblog

    Wróciłam z pracy zjechana. pobieżnie przejrzałam blogi, wpisy.. Ale Twój wpis z pobytu w tym egzotycznym dla mnie miejscu przykuł uwagę. czytałam z zainteresowaniem. I tez pomyślałam, że całkiem ładnie się targujesz. Pozdrawiam serdecznie

    Polubione przez 2 ludzi

  6. beskidzkasalamandra

    …” Kohanego Bolanda , tu jezd uććiwa firma , nie zadne azacher-macher ;) …” pisownia oryginalna z innego suku , równie oryginalna jak Twoje felietony ;) pozdrowienia z najpiękniejszych gór świata

    Polubione przez 1 osoba

  7. AGADEDE

    Ja bym chyba założyła hidżab na jeden dzień albo choćby na godzinę i sprawdziła jak wygląda tamtejszy świat oglądany spod zwojów materiału albo zza siatki na oczy. Z tego tekstu wyłania mi się świat „grubo ciosany i piękny w nieprzyjemny, nieidealny sposób”. (super zdanie!) Być może filtr hidżabu coś by tu zmienił. Strasznie trudny temat „hidżab”. (as an experience) To nie to samo co założyć apaszkę na głowę, gdy wieje wiatr.

    Polubione przez 1 osoba

  8. Bet

    A wiesz, mam podobne odczucia po pobycie w Egipcie. Też byłam rozczarowana sobą za brak zauroczenia… Nawet przy grobach faraonów się wstydziłam braku poczucia wyjątkowości tego miejsca. Największe wrażenie zrobiły na mnie smutne oczy Beduinki wystawionej wraz z wielbłądem na placyk jako atrakcję dla turystów.

    Polubione przez 1 osoba

      1. Zib

        Targowanie się to nie jest obowiązek, to jest świętość. Kto tego nie robi obraża drugą stronę 😁

        Polubienie

  9. Zib

    Fajnie, trochę przypomniał mi się ten klimat. A nawet ja trzeba było to arabstwo pilnować. Niedoświadczeni wpuszczali ich do kabiny. A ci wychodzili w butach właścicieli kabin😁. Poza tym cały statek był jednym wielkim targiem i ciężko było się przepchać przez korytarz. Oczywiscie kupowali i sprzedawali wszystko. Królował krem nivea, woda po goleniu przemyślałeś i koszule. No i oczywiście buty! Najgorsza obrazą Byla niechęć do targowania sie. No ale zanudzam😊
    Nie przepadam za tego typu tekstami ale jest ok😍

    Polubione przez 1 osoba

      1. Zib

        Nie przepadam? To ocena ogólna, dotyczącą tego typu wpisów. Zawsze wolałbym sam dotknąć niż czytać jak ktoś dotyka. Inną sprawa jest to że akurat Ty potrafisz przedstawić to z odpowiednią dozą poczucia humoru, czasem sarkazmu i szczerego zaangazowania. Czuję to.
        💗. Zresztą przecież jestem fanem😹

        Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.