/ fot. Targ w medynie Marakeszu
Mam ochotę się wrócić i powiedzieć, co naprawdę myślę o lokalnych, fałszywych cenach, wiecznym sprawdzaniu zasobności i naiwności klientów, palcach rozpinających plecaki i torebki pod osłoną nocy i tłumu, ale to nie mój kraj, to nie mój rewir i nawet nie mam na sobie hidżabu.
Dialogi
Przy prostszych dialogach, szczególnie tych łamaną angielszczyzną zastosowałam pisownię angielską. Bardziej skomplikowane przytoczyłam po polsku, z angielskimi, francuskimi i arabskimi wtrętami. Jeśli ktoś nie czuje się na tyle w angielskim, żeby w pełni zrozumieć angielski zapis, tym bardziej poczuje się jak w marokańskim suku, gdzie miks języków jest tak duży, że ciężko rozeznać się w treści. Jedziemy, yalla!
What nature, human nature?
Wpisanie creative writer w oświadczeniu na lotnisku nie było dobrym pomysłem. Stateczny Marokańczyk łączy ciężkie brwi w jedną. To pewnie rzadki widok. Przypatruję mu się z ciekawością, ale i ogromną chęcią przejścia przez bramkę na drugą stronę, gdzie wężyki arabskiego alfabetu opasują ściany, a kobiety głowy chustkami.
– Creative writer, ma’am?
– Yezzir – odpowiadam cicho z niepokoju i głodu.
– What do you write about?
Brwi dalej pozostają jedną grubą kreską w dolnej części czoła. Przygryzam wargę, której już zabrakło Carmexu.
– I write about nature, mostly.
– What kind of nature? Human nature?
– No, sir. Nature, environment, you know – brnę, bo to chyba najbezpieczniejszy temat na świecie. Przed oczami stają mi rysie przemierzające ekran telewizora rodziców, kiedy ojciec zaśnie na przeglądzie kanałów i padnie akurat na National Georgraphic.
– Ok, I understand. So what do you write about?
– It’s mosty nature, like I say – uśmiecham się niepewnie, mam nadzieję uśmiechem leśnika pasjonaty – forests, rivers, wild life, animals, where they live, how they live, their connections to humans. These sort of things, you know.
– Ok, great. Welcome to our country.
I tym sposobem otwierają się przede mną elektroniczne bramki Maroka. Salam alejkum!
/ fot. Adrian Gamoń; Marakesz
Haszysz na czubku języka
W hotelu trafiamy akurat na renowację części basenowej. Poza nami nie ma tu żadnych innych gości, a ziomek z agencji podróży na wjeździe serwuje nam tradycyjną, miętową herbatę i wizytówkę, będącą składanką najczęściej używanych tu imion: Abdul Aziz Ibrahim.
Ma głos przepalony haszyszem i pył Marakeszu za paznokciami. Zza czapeczki bejsbolowej z wyszytym logo Ferrari snuje swój elevator speech o wycieczce nad Cascade d’Ouzoud, największy wodospad kraju. Tłumaczy też, że nie powinnam się była legitymować na lotnisku jako creative writer, bo celnik obawiał się, że napiszę o lokalnej prostytucji i postawię w złym świetle kraj Allaha. I tak wiem, że jestem innowiercą i ziomek z agencji jest dla mnie miły tylko dlatego, że dałam mu kartkę z pieczątką Exim Tours i dwadzieścia dirhamów napiwku. W oczach ma dolary i złoty łańcuch na szyi.
Powtarza yezzir, ale nie odrywa ode mnie wzroku. Zajmuje mu piętnaście minut i dwie szklaneczki przesłodzonej miętowej herbaty, żeby sprzedać nam trzy wycieczki. Z 10% zniżką i najtaniej w mieście. W nerce od Kenzo ma taki plik dirhamów, że z powodzeniem mógłby nam zasponsorować pobyt do końca miesiąca i na odchodne wydać skrzynkę złotych wielbłądów, które widziałam przelotem w suku i po które muszę tam wrócić. Szkoda, że wrócę też do zahaczających o nas szalonych kierowców skuterów, bezzębnych sprzedawców chleba i henniarki u których wszystko jest for free, dopóki nie trzeba płacić.
/ fot. od lewej: drzewko pomarańczowe i Cascade d’Ouzoud
Skutery na rondzie
Spaliny wypadają z rur wydechowych jak złe dżiny. Dźwięki klaksonu spadają nam z nieba na głowy razem z okrzykami sprzedawców szafranu. Laska siedzi okrakiem na skuterze, plastikowy klapek z różyczką niepokoi się na pedale gazu. Wystukuje numer, wciska czarnego Samsunga między ucho a chustę, poczym wbija na rondo razem z kilkunastoma innymi motocyklistami, powozami z końmi i jednym zbłąkanym tuk tukiem, z którego wysypują się suche liście palm.
Przewodnik wita się po arabsku, a po francusku oznajmia, że nie mówi po angielsku. Wyjeżdżając z medyny, rzuca nad ramieniem: King’s Palace. C’est magnifique! Na tym kończy bycie przewodnikiem i do końca dnia pozostaje już tylko kierowcą.
U wlotu do miasta, przy drodze, ziomek wystawił świeżo wypalone wazy. Pomimo ogromu wolnej przestrzeni wazy stoją jedna na drugiej tak że te na samej górze wyglądają, jakby lewitowały. Marokańczycy opanowali do absolutnej perfekcji mistrzostwo piętrzenia na sobie produktów.
/ fot. od lewej: suk w Marakeszu i rowerzysta z kotem
Allah nie ma rąk
Wchodząc do jednego ze sklepików, zahaczmy o metalowe korale i kota leżącego bez sił w wejściu. Korale i ciężkie wisiory dosłownie spadają nam z sufitu na głowy.
– Mosiężne – spada też na nas głos właściciela przybytku. W Marakeszu właściciel nigdy nie jest artystą, ale jest zawsze friends with the artist. Wszystkie wisiory na stanie są unique i antique.
– Na ile byś wyceniła ten, madam? – ciemna ręka potrząsa wisiorem z otwartą dłonią. Czarne oczy patrzą na wskroś mnie.
– Czy to ręka Allaha? – mrużę oczy. Słońce odbija się w szafirze pośrodku ręki i rzuca mi na twarz nieudane zajączki.
– Nie, madam, Allah nie ma rąk.
– Nie rozumiem.
– To amulet – akcentuje z francuska drugą sylabę. Ma białe zęby i nienaturalnie białe białka oczu.
– Jednak podziękuję.
– 150 dirhamów, madam. Good price!
Już dawno się nauczyłam, że tutaj good price znaczy tyle co first price.
– 80? – teraz ja pokazuję zęby.
Właściciel riadu, w którym się zatrzymaliśmy, zawsze powtarza, że negocjując first price, najlepiej jest podzielić ją przez pół.
– 80? Kiedy to zupełnie unikatowa hamsa z Sahary! Cała z mosiądzu. Nie zejdę poniżej 140 dirhamów!
Kot płoszy się i ucieka.
– Maks 90 za taką rączkę, sir – próbuję granic jego wytrzymałości i swoich nowo nabytych umiejętności targowania się.
– 90 to obraza – odpina hamsę z haka spod sufitu i zaczyna pakować w gazetę – to wyjątkowo good price, lepszej nie uświadczycie w całym Marakeszu.
– Jest piękna, ale my jednak podziękujemy, sir – przerzucam nerkę przez ramię i kłaniam się na odchodne. Właściciel sinieje na tyle, na ile pozwala mu śniadość karnacji.
– 100 dirhamów! – wali owłosioną pięścią w kontuar. Podskakują na nim wielbłądy z napisem „I Love Marrakesh”. Czyli jednak. Hamsa nie była aż tyle warta.
– Thank you, sir, ale jednak podziękujemy. Nie mielibyśmy nawet gdzie jej zawiesić, chyba że jako kołatkę do drzwi – bąka Adrian bez przekonania. Jeden z sąsiednich riadów ma kołatkę dłoń, tylko złotą i nie hamsę. O zmroku wygląda, jakby ktoś przyczepił prawdziwą dłoń do drzwi. Przechodzi mnie dreszcz. Jeden z tych głębokich dreszczy, które mogą Cię przeniknąć, kiedy po roku oczekiwań wreszcie zanurzasz się w zimnej tafli Atlantyku, albo kiedy słyszysz wieczorne nawoływania do modlitwy, Allāhu Akbar.
– Dziękujęmy, sir.
Właściciel wykonuje zamaszysty gest, co do intencji którego nie ma wątpliwości, że jest nią jak najszybsze pozbycie się nas ze swojego przybytku.
– You crazy – złorzeczy pod nosem – you crazy European people. Leave, you motherfuckers!
Ostatni inwektyw dolatuje nas, kiedy już jesteśmy na ulicy. Mam ochotę się wrócić i powiedzieć, co naprawdę myślę o lokalnych, fałszywych cenach, wiecznym sprawdzaniu zasobności i naiwności klientów, palcach rozpinających plecaki i torebki pod osłoną nocy i tłumu, ale to nie mój kraj, to nie mój rewir i nawet nie mam na sobie hidżabu. Chronimy się w alejce pachnącej kardamonem i kurkumą. Słychać jeszcze tylko miauczenie kota.
/ fot. bibeloty i notatki z Marakeszu
No jinn, no buy
– These lamps, sir?
– Yes, ma’am. Original work. 100 dirhams.
– Is tere a jinn inside?
– No, ma’am, no jinn inside.
– No jinn, no buy.
– Ok, ma’am. And this one?
– That one is cool, too. Is there a jinn in that one?
– Yes, ma’am. There is a jinn inside. 300 dirhams.
– Way too expensive!
– Jinns are expensive. It’s an antique technology.
/ fot. Adrian Gamoń; na tle Atlasu Średniego
Orientalna edycja
Powietrze ucieka mu przez dziurę po zębach. Za paznokciami pole, za progiem zapach haszu i końskiego łajna. Kubeczki na sprzedaż wyglądają jak ceramika z Bolesławca „oriental edition”. Są grubo ciosane i piękne w nieprzyjemny, nieidealny sposób. Trącam znoszonym Conversem tuman kurzu. Mój gust wykształcił się na H&M Home, ewentualnie na przecenach w Zara Home. Chciałabym, żeby podobały mi się berberyjskie miseczki tak, jak podobają mi się oczy Abdula. Ciemne i głębokie jak sadzawki w riadach. Koniec końców kupuję kubeczek i parę chwil rozmowy bardzo łamanym francuskim. O, jak warto byłoby trochę bardziej słuchać w liceum i trochę dłużej siedzieć na kartkówkach.
Tekst napisałam w lipcu 2019 w Marakeszu, w Riad Ifoulki. Riad wygląda lepiej niż na zdjęciach z przesuwnej galerii na stronie internetowej. Nikt nie zapłacił mi za promocję zajazdu i, co gorsza, w trakcie naszej wizyty remontowali część basenową. Moje impresje z pobytu w Marakeszu podzieliłam na trzy części. Druga dostępna tutaj, trzecia wkrótce. Zwyczajowo zapraszam też do swojego riadu.
Seriously Mike
„No jinn, no buy.”
Padłem. :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Like seriously.
;>>
PolubieniePolubienie
Julka
ale fajna przygoda :) tez bardzo bym chciała pojechać w takiej kraje ale chyba się „cykam” :)
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Nie ma czego. Jedź :)
PolubieniePolubienie
Pingback: Jak nazywa się Ewa. – Kałuże i Róże.
grzybowanawynos
Cześć! Po pierwsze, bardzo dziękuję za dodanie do obserwowanych :) Po drugie, bardzo podoba mi się, jak piszesz. Przy rozmowie o dżinie i antycznej technologii aż sobie śmiechłam na głos pod nosem. Też z przyjemnością dodaję Cię do obserwowanych!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
<3
PolubieniePolubienie
tripedin
bolesławiec … ktoś nas kojarzy w tym kraju :) też zwróciłem uwagę na podobieństwo a podrabiają nas w rożnych krajach głównie Azji
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
HAHA, chyba sobie schlebiamy ;>>
PolubieniePolubienie
none
Z ‚uśmiechem leśnika pasjonaty’ moja wyobraźnia sobie nie poradziła. :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
AHHHHA
PolubieniePolubienie
Ultra
Cóż, targowanie wpisane w marokański suk. Gdy wyjedzie się poza Marrakesz, ceny są przyzwoite, soki, owoce dwukrotnie tańsze i nikt nie oszukuje.
Zachwycam się Twoim barwnym językiem i ciekawymi spostrzeżeniami.
Serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Kłaniam się!
PolubieniePolubienie
Pingback: Sprzedawcy kardamonu. – Kałuże i Róże.
stopociechblog
Wróciłam z pracy zjechana. pobieżnie przejrzałam blogi, wpisy.. Ale Twój wpis z pobytu w tym egzotycznym dla mnie miejscu przykuł uwagę. czytałam z zainteresowaniem. I tez pomyślałam, że całkiem ładnie się targujesz. Pozdrawiam serdecznie
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Agata Wieczorowska
Wierz mi, MUSIAŁAM ^^ Miłego!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
stopociechblog
:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
beskidzkasalamandra
…” Kohanego Bolanda , tu jezd uććiwa firma , nie zadne azacher-macher ;) …” pisownia oryginalna z innego suku , równie oryginalna jak Twoje felietony ;) pozdrowienia z najpiękniejszych gór świata
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
<3
PolubieniePolubienie
Alex
Dobre, naprawdę dobrze się to czyta. Ukłony :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Dzięks! :)
PolubieniePolubienie
Alex
Spoks! 😂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dee
Tez mam swoje wspomnienia z Maroka, dlatego czekam na ciąg dalszy, by sprawdzić czy miałyśmy podobne doznania. Historie z targowaniem się- boskie
PolubieniePolubione przez 1 osoba
AGADEDE
Ja bym chyba założyła hidżab na jeden dzień albo choćby na godzinę i sprawdziła jak wygląda tamtejszy świat oglądany spod zwojów materiału albo zza siatki na oczy. Z tego tekstu wyłania mi się świat „grubo ciosany i piękny w nieprzyjemny, nieidealny sposób”. (super zdanie!) Być może filtr hidżabu coś by tu zmienił. Strasznie trudny temat „hidżab”. (as an experience) To nie to samo co założyć apaszkę na głowę, gdy wieje wiatr.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Dokaładnie. Właśnie nabrałam tam potrzeby zakutania się w coś, owinięcia i zakrycia, ale stricte hidżabu nie miałam ;>
PolubieniePolubienie
pkropka
Historia z dżinnem świetna. Ale lepiej nie ryzykować, życzenia rzadko spełniają się tak, jak byśmy chcieli ;)
Czekam na ciąg dalszy opowieści.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Dokładnie tak. Be very careful what you wish for (XXD).
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bet
A wiesz, mam podobne odczucia po pobycie w Egipcie. Też byłam rozczarowana sobą za brak zauroczenia… Nawet przy grobach faraonów się wstydziłam braku poczucia wyjątkowości tego miejsca. Największe wrażenie zrobiły na mnie smutne oczy Beduinki wystawionej wraz z wielbłądem na placyk jako atrakcję dla turystów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Rozumiem mega i po stokroć! ;///
PolubieniePolubienie
kawawfoyer
Nawet nie wiedziałam, że lecąc do Maroka trzeba się na lotnisku tłumaczyć kim się jest :O
Z tego co piszesz, to nieźle się targujesz :D Ja tego nigdy robić nie umiałam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Tak, tam się wypisuje takie kartki i daje dla celnika i trzeba wpisać zawód. Wracając jest dokładnie taka sama procedura. Uwierz mi, tam się każdy targuje :DD
PolubieniePolubienie
Zib
Targowanie się to nie jest obowiązek, to jest świętość. Kto tego nie robi obraża drugą stronę 😁
PolubieniePolubienie
Zib
Fajnie, trochę przypomniał mi się ten klimat. A nawet ja trzeba było to arabstwo pilnować. Niedoświadczeni wpuszczali ich do kabiny. A ci wychodzili w butach właścicieli kabin😁. Poza tym cały statek był jednym wielkim targiem i ciężko było się przepchać przez korytarz. Oczywiscie kupowali i sprzedawali wszystko. Królował krem nivea, woda po goleniu przemyślałeś i koszule. No i oczywiście buty! Najgorsza obrazą Byla niechęć do targowania sie. No ale zanudzam😊
Nie przepadam za tego typu tekstami ale jest ok😍
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
Myślę, że doświadczenie życia na statku płynącego do Maroka to już kompletnie inny poziom wtajemniczenia :DD Czemu nie przepadasz? XDD Przecież to nie wypisek z przedwodnika :DD
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zib
Nie przepadam? To ocena ogólna, dotyczącą tego typu wpisów. Zawsze wolałbym sam dotknąć niż czytać jak ktoś dotyka. Inną sprawa jest to że akurat Ty potrafisz przedstawić to z odpowiednią dozą poczucia humoru, czasem sarkazmu i szczerego zaangazowania. Czuję to.
💗. Zresztą przecież jestem fanem😹
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
HAHA <3 Oksi, czuję i rozumiem.
PolubieniePolubienie