/ fot. dachy Krakowa
Terminu „glitch art” często nie tłumaczy się na polski. Jest to, najkrócej rzecz ujmując, sztuka usterki. „Glitch” oznacza po angielsku błąd, niespodziewaną awarię, zakłócenie. Glitch art to zatem „sztuka zepsuta”.
Nurt powstał głównie w nawiązaniu do usterek i błędów w pierwszych zdjęciach i filmach. Intencjonalnie naśladował te błędy, co często dawało nie do końca oczekiwane rezultaty. Powstanie glitch artu można określić jako naturalną odpowiedź sztuki na cyfrowe realia. Już w starożytności powstał koncept sztuki mimetycznej, czyli takiej która miała za zadanie naśladownictwo rzeczywistości. Można pokusić się o stwierdzenie, że glitch art poszedł podobną drogą, naśladując cyfrowe błędy czy martwe piksele, które pojawiały się w sztuce przetwarzanej cyfrowo.
Obecnie glitch art obejmuje wiele dziedzin sztuki, choć jego początków upatruje się jednocześnie w sztukach wizualnych i muzyce. Jako nurt muzyczny powstał w latach 90. Opierał się on głównie na zamianie niektórych z instrumentów na odgłosy zakłóceń fal dźwiękowych. Nieczyste, ciężkie brzmienia spotkały się wówczas ze społecznym zainteresowaniem. Dość już mocno zagnieżdżona w muzyce sztuka zepsuta przeniosła się też do świata wideo. Teledyski współczesnych muzyków często wykorzystują choćby drobne elementy glitch artu, takie jak nagłe wyłączenie czy cofnięcie obrazu. Jedną z artystek, której teledyski w bardzo subtelny i nienachalny sposób korzystają z tego trendu, jest amerykańska raperka ABRA.
Równocześnie glitch art przedostawał się do sztuk wizualnych. Rozróżnia się tutaj trzy główne wyznaczniki tego nurtu: fragmentaryzacja, replikacja i liniowość. Fragmentaryzacja polega na rozbiciu na kawałki albo przesunięciu jednych elementów obrazu względem innych. Replikacja to nawarstwienie danego elementu. Najtrudniejsza do wyjaśnienia glitchartowym nowicjuszom liniowość to wprowadzanie zmian bezpośrednio do kodu danego zdjęcia, co modyfikuje jego strukturę pikselową.
Rosa Menkam, 34-letnia Holenderka, należy do najbardziej znanych twórców i teoretyków wizualnej sztuki zepsutej. Wystarczy wejść na jej stronę internetową, żeby poczuć, że glitchartowa sieczka może sprawić prawdziwą frajdę użytkownikowi. Witryna Rosy za dotknięciem myszy dosłownie się rozpada. Po najechaniu kursorem na poszczególne części baneru czy obrazów przedstawionych na stronie zaczynają się one przekręcać jak podważone nożyczkami albo uderzone młotkiem. Strona oczywiście działa koncertowo, oferuje zarówno konkretne i rzeczowe opisy, jak i miniaturki samych dzieł, choć przy pierwszym kliknięciu ma się raczej wrażenie, że weszło się na plac budowy, w którym wszystko wali się nam na głowę.
Sztuki wizualne to domena, gdzie glitch art przyjął się najlepiej. Warto wspomnieć, że pobawić się w estetykę usterki może każdy. W sieci mamy całe mnóstwo generatorów glitch artu, czyli programów do obróbki zdjęć oferujących różne filtry, nakładki i modyfikacje, upodabniające nasze zdjęcia do wytworów sztuki pomyłki. Co ciekawe, po wpisaniu w internetowej wyszukiwarce „glitch art” pierwszą podpowiedzią jest właśnie „glitch art generator”.
Jeśli chodzi o urządzenia mobilne to oferują one jeszcze więcej możliwości rozłożenia glitchartowych skrzydeł. Można dosłownie wybierać i przebierać wśród aplikacji, które są swoistym rodzajem glitch instagramów. Bazują one na filtrach, które przesuwają jedne części zdjęcia względem drugich, rozpikselowują wybrane fragmenty czy też nakładają na nie cyfrowy szum. Większość aplikacji jest darmowa, a opłaty umożliwiają zwykle dostęp do opcji premium, czyli nieco większej ilości i wyższej jakość filtrów. Apką tego typu, ocenioną w Sklepie Playa na 4.7/5, jest „Glitch Art Photo Maker”, która szybko i przyjemnie przerobi najzwyklejsze zdjęcie w bardzo przyzwoitej jakości glitchartówkę.
Szperając w dostępnych programach nietrudno zauważyć, że zaraz koło apek do tworzenia glitch artu pojawiają się tzw. trippy photo editors, czyli edytory zdjęć imitujące percepcję po zażyciu środków halucynogennych. Nurt ten leży bowiem blisko doznań psychodelicznych, a jeden z tutoriali na YouTube’ie zajawia temat krótko i nader konkretnie: „Wszystko, czego potrzebujesz, to kilka programów, godzin i kwasów”.
Sztuka usterki przeniknęła także do literatury, jednak na tym polu jest ją najtrudniej scharakteryzować. Można by uogólnić, że to szeroko pojęta literatura cybernetyczna, w której główną rolę odgrywają nowoczesne technologie czy pojawia się sztuczna inteligencja. Jest to definicja dość szeroka, która wskazuje również na postmodernistyczną literaturę science fiction.
Warto w tym miejscu wspomnieć o retrofuturyzmie i najnowszej powieści Ignacego Karpowicza, wydanej pod koniec 2017 roku. ,,Miłość” przeskakuje między folwarczną przeszłością a futurystyczną, dystopijną wizją społeczno-polityczną. Powieść zawiera w sobie zarówno elementy innych gatunków (dramat, opowiadanie), jak i fragmenty innych powieści napisanych przez jej bohaterów, co już na pierwszy rzut oka, konfunduje odbiorcę w podobny sposób co glitchartowe zdjęcia.
Do tego autor w obłędny sposób wykorzystuje neologizmy, żeby tym bardziej udziwnić i jeszcze bardziej odrealnić futurystyczną Polskę. Słowotwórstwo widać najlepiej w opisach środków lokomocji. I tak dla przykładu miasta naszego kraju zostają skomunikowane gęstą siecią szynociągów, chociaż szybszym środkiem transportu pozostają kosmoloty. Zamiast samochodów mieszkańcy dużych miast poruszają się znacznie wygodniejszymi samowozami, które poruszają się bez kierowcy, same znajdują pobliskie parkingi i cierpliwie tam stacjonują do powrotu właściciela. Każde większe miasto wyposażone jest z kolei w podziemkę, czyli futurystyczne metro.
Takie zabawy słowotwórcze przywodzą na myśl przerabianie zdjęć estetyką usterki. Karpowicz, tworząc neologizmy, często zestawia ze sobą dwa różne słowa, na przykład szynociąg. Glitch art też może na podobnej zasadzie łączyć i nakładać na siebie dwie, pozornie niepasujące fotografie, na przykład Mona Lisy i Alicji w Krainie Czarów.
Jak widać, sztuka usterki otacza nas z każdej strony i praktycznie trudno się na nią nie natknąć. Jest tak wszechobecna, bo tworzona zarówno przez artystów, zwykłych użytkowników, a czasem zupełnie niechcący. Pamiętajmy więc, że następnym razem, kiedy strzelimy telefonem rozmazane zdjęcie, warto rozważyć je jako przypadkowy przejaw glitch artu, zanim naciśniemy przycisk „delete”.
Felieton ukazał się w 26. numerze Magazynu FUSS.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na lato i na Facebooka. Much love!
Aneta
Super post! Sama pobrałam kilka apek to glichtowych przeróbek i z przyjemnością będę się bawić efektami! Dzięki! :)
PolubieniePolubienie
strojneszalenstwa974197144
Ta strona, do której link podałaś, jest niesamowita i bardzo zabawna. Fakt, że męcząca dla oczu, ale można się na niej fajnie pobawić ;) Hmmm… Tylko czy to sztuka, czy zabawa?
PolubieniePolubienie
strojneszalenstwa974197144
Bardzo ciekawe. Zastanawiam się, bo znalazłam kiedyś na pintereście taką stronę https://www.pinterest.pt/pin/411516484679271891/?lp=true Czy te zdjęcia to nie jest też część tego nurtu? Niektóre bardzo mi się spodobały. Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
zapiskijoanny30
Ja sztuce dopiero co zaczęłam się przyglądać. Z tego, co piszesz – ten cały nurt „glich -art” wydaje się bardzo ciekawy i wart mojego zainteresowania. Dziękuję Ci za ten post. :).Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Ultra
Jak dobrze, że jesteś. Pewnie nigdy do felietonu sama nie dotarłabym, a ciekawy niezmiernie, ponieważ z tym terminem glitch artu nie spotkałam się , a pewnie będzie wkrótce dość powszechny.
Serdecznie pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Teresa
Wolę uporządkowany świat. :) .
PolubieniePolubienie
stopociechblog
Toż to cały wykład. Dziękuję. Nie wiedziałam tego, a teraz wiem. Twoja fotografia, gdzie ukazujesz brzydkie dachy i kawałek starej kamienicy z czerwonej cegły z pelargoniami chyba, ujmuje mnie. Kawałek piękna zestawiony z brzydotą tychże dachów
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tatul
Ja też znajduję w tej notce kawał porządnej informacji o nowych „tryndach” w sztuce, zwłaszcza w sztuce odzwierciedlania otaczającego świata.
Podejrzewam że moja znajoma publikujująca na Fb zdjęcia zdeformowane w swoisty sposób jest wyznawcą tego właśnie „Tryndu”
PolubieniePolubione przez 1 osoba
stopociechblog
Cóż, nie zajrzę, bo Fb nie mam, ale wierzę. Dziękuję, że „pokazałeś” się mi.
PolubieniePolubienie
anzai12
Cyfryzacja wdziera się wszędzie, czemu więc sztuka by miała być wyjątkiem?
PolubieniePolubienie
Caffe
Ja nie wiem jak inni, ale mój wzrok na stronie tej holenderskiej artystki bardzo się męczył.
PolubieniePolubienie
mojrozwojz
To fakt, stronka jest strasznie nieprzyjazna dla oczu. Ale sam temat bardzo intrygujący ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Caffe
To prawda, zresztą uświadomiłaś mi, że zwykli ludzie (nie artyści), jak ja, też szukamy takich smaczków w otoczeniu, które odbiegałyby od jakieś ogólnie pojętej normy. Czekamy na ten jeden moment, w którym można pstryknąć fotkę:)
PolubieniePolubienie
Odys syn Laertesa
Kiedy wszystko staje się sztuką, nic już sztuką nie jest
Piękny twój landszaft
gdy tak lekko i niewinnie malujesz
niebo, drzewa, pagórki,
rzekę leniwą, domy,
korowód postaci barwnych
a wszystko „dla nich samych”
By potem jednym słowem
jak „niemożliwą figurą”
pokazać
o co Ci tak naprawdę chodzi
Patosem brutalnej prostoty
dwóch belek (nie krzyża)
kraczesz do mnie na czarno
jak ptak na szubienicy Bruegel’a.
O „dobry” (s)twórco.
PolubieniePolubione przez 3 ludzi