/ fot. w Reykjavíku
Zupa w małym sklepiku serwującym zupy i breloczki z napisem Islandia i hełmem Wikinga chodzi po 70 zł, a Twister w KFC koło naszego hostelu ceni się na 60 zł. Są to ceny nieprzekraczające bariery rozum-portfel. Cały pobyt przepędzamy więc w nędzy i ohydzie zupek chińskich i sproszkowanego purée przywiezionych z Polski.
Wąska wstążka wody biegnie wzdłuż wyłomu skalnego. Nad nią unosi się obłok pary wodnej, wierny jak cień potoku, tylko odbity na niebie. Niski, wyszczerbiony przez wiatr płotek okala wszystko łagodnym łukiem i ostrzega w kilku językach, żeby nie dotykać, bo wrzątek. Dotykać nikt nie chce, bo i po co. Ale wszyscy tłoczą się do strzelania selfich, portretówek i wszelkich innych zdjęć. Byle uśmiechów było więcej niż drzew w tle, a pompony czapek zasłaniały innych turystów.
W końcu to Islandia. Drzew nie ma tu prawie wcale. Podobnie ludzi. Ta wyspa o powierzchni 104 tysięcy km² jest zamieszkiwana raptem przez 336 tysięcy ludzi (gęstość zaludnienia to 3,2 osoby na km²). Nie wiem, ile co roku zjeżdża się tu turystów, ale sądząc po gęstwinie kolorowych, pikowanych kurtek wyrzynających się na tle ciemnego krajobrazu dużo za dużo.
Islandia zawsze była dla mnie marzeniem, pinezką, którą chciałam wbić w swoją naścienną mapę, dumnie demonstrując odległy kraniec Europy do którego dotarłam. Póki co docieram pod największy czynny gejzer (The Great Geysir) i czekam na wybuch. Tłum wokół mnie gęstnieje, poszturchuje się wymownie łokciami i wydłubuje sobie oczy obiektywami drogich aparatów fotograficznych. Cichy szum i nagły wyrzut. Woda szybuje w niebo, za nią obiektywy. Pstryk przesłon zagłusza wystrzał gejzera.
Stoimy z Karuszą kilka metrów od zbiegowiska, a i tak dosięgają nas kropelki wody, lądujące nam na twarzach i prawdopodobnie innych miejscach, ale wszystkie inne mamy szczelnie zakryte. Jest Poniedziałek Wielkanocny i zamiast celebrować nadejście wiosny i bawić się z kotem rodziców baziami wykupiłyśmy tani lot na Lodową Wyspę (Ísland). Od razu poszłyśmy za ciosem i zainwestowałyśmy też w lokalne, objazdowe wycieczki, żeby mieć pewność, że uda nam się zobaczyć coś poza dachem naszego hostelu w Hafnarfjörður. Na hotele w Reykjavíku niespecjalnie było nas stać. Ale na wycieczkę ,,Golden Circle” już tak.
Islandia faktycznie okazała się być tak trudno dostępna, jak wbiłam to sobie w głowę, marząc o mapie, na której z miną zdobywcy przystrzelę tu kiedyś pinezkę. Przede wszystkim byłyśmy przekonane, że lecimy do Reykjavíku. Po przylocie okazuje się jednak, że lądujemy w Keflavíku, pomimo tego, że bilet słowem nie wspominał tego miasteczka. Flybusy do stolicy oscylują wokół 150 złotych. Na szczęście udaje się zakombinować i wskoczyć do lokalnego autobusu, który akurat jedzie w tamtym kierunku i kosztuje dokładnie połowę pierwotnej sumy.
Nie na wszystkim udaje się jednak przyoszczędzić. Lokalne jedzenie pozostaje dla nas zaporą nie do przebycia. Zupa w małym sklepiku serwującym zupy i breloczki z napisem Islandia i hełmem Wikinga chodzi po 70 zł, a Twister w KFC koło naszego hostelu ceni się na 60 zł. Są to ceny nieprzekraczające bariery rozum-portfel. Cały pobyt przepędzamy więc w nędzy i ohydzie zupek chińskich i sproszkowanego purée przywiezionych z Polski.
Pan Staszek, dozorca poznany pod hotelem po polskim przekleństwie i polskim biesiadnym nosie, też nie jest przekonany co do walorów kulinarnych i innych tego miejsca.
– Panie Staszku, a nie depresyjnie panu tak tu mieszkać? – zagaduję, kopiąc butem zaspę śniegu wielkości tira.
– Co, co? Nie, kiedy ja w hotelu mieszkam – przeciera sobie kapiący nos wielką, bezkształtną rękawicą.
– Ale nie depresyjnie? – ani zaspa ani ja nie dajemy za wygraną.
– Toż mówię, że nie. Że ja tutaj. No w hotelu – wsuwa papieros we wlot między trójką a piątą. Pytanie wyraźnie wybija go z rytmu.
– A w Polsce?
– A w Polsce to proszę ja ciebie dom pod Łomżą pobudował – papieros wysuwa się z dziurozębia, a ustnik zasila sine z zimna i tęsknoty usta pana Staszka.
Gejzer powoli dogasa i więdnie ku ziemi jak stara wierzba. Dorośli opuszczają obiektywy, dzieci lizaki. Stoję i marznę w czterech parach skarpetek, które ledwo upchnęłam do i tak o dwa rozmiary za dużych butów. Myślę, że nie dorosłam do Islandii. Żeby do niej dorosnąć trzeba by się tu było przeprowadzić. Ale nie tak jak pan Staszek, żeby postawić dom pod Łomżą i wrócić jak tylko wyjadą cykliniarki, ale przeprowadzić tak bez daty ważności. Wtedy miałabym więcej szans, żeby zrozumieć tę przedziwną wyspę niż myśli w głowie, żeby wrócić na Mogilskie.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na wiosnę i na Facebooka. Much love!
stopociechblog
To jest niesamowite, jakże Ty wyjątkowo piszesz, łapiesz w ozdobne ramki zwykłe sytuacje. Jesteś mistrzynią pióra spokojnego. U Ciebie słowa płyną strumykiem w najładniejszej okolicy przyrody z nutka nostalgii. Nawet gdybyś pisała o „du.. Marynie” też chciałoby się czyta, czytać. Podziwiam szczerze. „..ale wszystkie inne mamy szczelnie zakryte..” – to z humorem, uśmiech mój.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
<3 !!
PolubieniePolubienie
ewanowosielecka
Fanie tam :D
PolubieniePolubienie
pansabak
„papieros wysuwa się z dziurozębia, a ustnik zasila sine z zimna i tęsknoty usta pana Staszka.” – cudny język!
Też chętnie wybrałbym się na Islandię, ale głównie po szansę na zobaczenie zorzy :o
PolubieniePolubienie
avemi
Reblogged this on Kontynentix.
PolubieniePolubienie
gosiamac
Poza „dziurą w budżecie”, którą pewnie prędko załatasz, wspomnieniami chińskich zupek, których smak już niedługo stanie się nostalgicznym synonimem przygody, poza wszystkimi rozczarowaniami i oczarowaniami na zawsze pozostanie Ci wbita pinezka… Zrealizowałaś marzenie! Brawo!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
smiechopodroze
Ja również chce wbić szpilkę na mapie w Islandię, Świetny wpis :)!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Karuszka
Stara, karbonara – sztos. Karuszka.
PolubieniePolubienie
Nisia
Ostatnio czytałam, że na Islandie w zeszlym roku przyleciało 2 albo 3 mln turystów. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców i wielkość wyspy, jest to baaardzo dużo…
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Dokładnie. Po tym, co widziałam kompletnie mnie to nie dziwi ;)
PolubieniePolubienie
Odys syn Laertesa
Mieć wrzątek na wyciągnięcie ręki i nie ugotować sobie choćby ziemniaków zamiast tego ohydnego pure i „zupy” w proszku? Serio? Z Polski? ;)
Islandia ma wiele z tej prawdziwej polskości odebrane nam przed wiekami. Dlatego Polacy dobrze się tam czują. Pozdrawiam :)
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Trudno było tachać tam ziemniory w bagażu podręcznym , a z powodu świąt wszystko było zamknięte. Przynajmniej w Hafnarfjörðurze xD Co masz na myśli w kwestii „prawdziwej polskości”? Myślisz o Sarmatach?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Odys syn Laertesa
Witaj…i się nie tłumacz bo to oczywiste że żartowałem ;)
Odpowiem zaczepnie, pytaniem na pytanie i dojdziemy w ten sposób do tego co miałem na myśli. Chociaż wiem że to brzydko, ale będzie ciekawiej. No i już tak dawno nie rozmawialiśmy że czas odkurzyć znajomość :)
Najpierw pytanie żeby uporządkować intencje. O co chodzi z tymi zupkami, ohydnym pure i Polską?
PolubieniePolubienie