Myśli o północy i gejzery o poranku, czyli szybkie postscriptum z Islandii.

P4030918 xxx

/ fot. w Reykjavíku

quotationZupa w małym sklepiku serwującym zupy i breloczki z napisem Islandia i hełmem Wikinga chodzi po 70 zł, a Twister w KFC koło naszego hostelu ceni się na 60 zł. Są to ceny nieprzekraczające bariery rozum-portfel. Cały pobyt przepędzamy więc w nędzy i ohydzie zupek chińskich i sproszkowanego purée przywiezionych z Polski.

Wąska wstążka wody biegnie wzdłuż wyłomu skalnego. Nad nią unosi się obłok pary wodnej, wierny jak cień potoku, tylko odbity na niebie. Niski, wyszczerbiony przez wiatr płotek okala wszystko łagodnym łukiem i ostrzega w kilku językach, żeby nie dotykać, bo wrzątek. Dotykać nikt nie chce, bo i po co. Ale wszyscy tłoczą się do strzelania selfich, portretówek i wszelkich innych zdjęć. Byle uśmiechów było więcej niż drzew w tle, a pompony czapek zasłaniały innych turystów.

W końcu to Islandia. Drzew nie ma tu prawie wcale. Podobnie ludzi. Ta wyspa o powierzchni 104 tysięcy km² jest zamieszkiwana raptem przez 336 tysięcy ludzi (gęstość zaludnienia to 3,2 osoby na km²). Nie wiem, ile co roku zjeżdża się tu turystów, ale sądząc po gęstwinie kolorowych, pikowanych kurtek wyrzynających się na tle ciemnego krajobrazu dużo za dużo.

Islandia zawsze była dla mnie marzeniem, pinezką, którą chciałam wbić w swoją naścienną mapę, dumnie demonstrując odległy kraniec Europy do którego dotarłam. Póki co docieram pod największy czynny gejzer (The Great Geysir) i czekam na wybuch. Tłum wokół mnie gęstnieje, poszturchuje się wymownie łokciami i wydłubuje sobie oczy obiektywami drogich aparatów fotograficznych. Cichy szum i nagły wyrzut. Woda szybuje w niebo, za nią obiektywy. Pstryk przesłon zagłusza wystrzał gejzera.

P4010046 xxx

Stoimy z Karuszą kilka metrów od zbiegowiska, a i tak dosięgają nas kropelki wody, lądujące nam na twarzach i prawdopodobnie innych miejscach, ale wszystkie inne mamy szczelnie zakryte. Jest Poniedziałek Wielkanocny i zamiast celebrować nadejście wiosny i bawić się z kotem rodziców baziami wykupiłyśmy tani lot na Lodową Wyspę (Ísland). Od razu poszłyśmy za ciosem i zainwestowałyśmy też w lokalne, objazdowe wycieczki, żeby mieć pewność, że uda nam się zobaczyć coś poza dachem naszego hostelu w Hafnarfjörður. Na hotele w Reykjavíku niespecjalnie było nas stać. Ale na wycieczkę ,,Golden Circle” już tak.

Islandia faktycznie okazała się być tak trudno dostępna, jak wbiłam to sobie w głowę, marząc o mapie, na której z miną zdobywcy przystrzelę tu kiedyś pinezkę. Przede wszystkim byłyśmy przekonane, że lecimy do Reykjavíku. Po przylocie okazuje się jednak, że lądujemy w Keflavíku, pomimo tego, że bilet słowem nie wspominał tego miasteczka. Flybusy do stolicy oscylują wokół 150 złotych. Na szczęście udaje się zakombinować i wskoczyć do lokalnego autobusu, który akurat jedzie w tamtym kierunku i kosztuje dokładnie połowę pierwotnej sumy.

Nie na wszystkim udaje się jednak przyoszczędzić. Lokalne jedzenie pozostaje dla nas zaporą nie do przebycia. Zupa w małym sklepiku serwującym zupy i breloczki z napisem Islandia i hełmem Wikinga chodzi po 70 zł, a Twister w KFC koło naszego hostelu ceni się na 60 zł. Są to ceny nieprzekraczające bariery rozum-portfel. Cały pobyt przepędzamy więc w nędzy i ohydzie zupek chińskich i sproszkowanego purée przywiezionych z Polski.

P4010202 xxx

Pan Staszek, dozorca poznany pod hotelem po polskim przekleństwie i polskim biesiadnym nosie, też nie jest przekonany co do walorów kulinarnych i innych tego miejsca.
– Panie Staszku, a nie depresyjnie panu tak tu mieszkać? – zagaduję, kopiąc butem zaspę śniegu wielkości tira.
– Co, co? Nie, kiedy ja w hotelu mieszkam – przeciera sobie kapiący nos wielką, bezkształtną rękawicą.
– Ale nie depresyjnie? – ani zaspa ani ja nie dajemy za wygraną.
– Toż mówię, że nie. Że ja tutaj. No w hotelu – wsuwa papieros we wlot między trójką a piątą. Pytanie wyraźnie wybija go z rytmu.
– A w Polsce?
– A w Polsce to proszę ja ciebie dom pod Łomżą pobudował – papieros wysuwa się z dziurozębia, a ustnik zasila sine z zimna i tęsknoty usta pana Staszka.

Gejzer powoli dogasa i więdnie ku ziemi jak stara wierzba. Dorośli opuszczają obiektywy, dzieci lizaki. Stoję i marznę w czterech parach skarpetek, które ledwo upchnęłam do i tak o dwa rozmiary za dużych butów. Myślę, że nie dorosłam do Islandii. Żeby do niej dorosnąć trzeba by się tu było przeprowadzić. Ale nie tak jak pan Staszek, żeby postawić dom pod Łomżą i wrócić jak tylko wyjadą cykliniarki, ale przeprowadzić tak bez daty ważności. Wtedy miałabym więcej szans, żeby zrozumieć tę przedziwną wyspę niż myśli w głowie, żeby wrócić na Mogilskie.

P4020773 xxx

strzalkos

​Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na wiosnę i na Facebooka. Much love!

13 myśli na temat “Myśli o północy i gejzery o poranku, czyli szybkie postscriptum z Islandii.

  1. stopociechblog

    To jest niesamowite, jakże Ty wyjątkowo piszesz, łapiesz w ozdobne ramki zwykłe sytuacje. Jesteś mistrzynią pióra spokojnego. U Ciebie słowa płyną strumykiem w najładniejszej okolicy przyrody z nutka nostalgii. Nawet gdybyś pisała o „du.. Marynie” też chciałoby się czyta, czytać. Podziwiam szczerze. „..ale wszystkie inne mamy szczelnie zakryte..” – to z humorem, uśmiech mój.

    Polubione przez 1 osoba

  2. pansabak

    „papieros wysuwa się z dziurozębia, a ustnik zasila sine z zimna i tęsknoty usta pana Staszka.” – cudny język!
    Też chętnie wybrałbym się na Islandię, ale głównie po szansę na zobaczenie zorzy :o

    Polubienie

  3. gosiamac

    Poza „dziurą w budżecie”, którą pewnie prędko załatasz, wspomnieniami chińskich zupek, których smak już niedługo stanie się nostalgicznym synonimem przygody, poza wszystkimi rozczarowaniami i oczarowaniami na zawsze pozostanie Ci wbita pinezka… Zrealizowałaś marzenie! Brawo!

    Polubione przez 1 osoba

  4. Odys syn Laertesa

    Mieć wrzątek na wyciągnięcie ręki i nie ugotować sobie choćby ziemniaków zamiast tego ohydnego pure i „zupy” w proszku? Serio? Z Polski? ;)

    Islandia ma wiele z tej prawdziwej polskości odebrane nam przed wiekami. Dlatego Polacy dobrze się tam czują. Pozdrawiam :)

    Polubienie

      1. Odys syn Laertesa

        Witaj…i się nie tłumacz bo to oczywiste że żartowałem ;)
        Odpowiem zaczepnie, pytaniem na pytanie i dojdziemy w ten sposób do tego co miałem na myśli. Chociaż wiem że to brzydko, ale będzie ciekawiej. No i już tak dawno nie rozmawialiśmy że czas odkurzyć znajomość :)

        Najpierw pytanie żeby uporządkować intencje. O co chodzi z tymi zupkami, ohydnym pure i Polską?

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.