Hera, koka, hasz, Lizbona.

P1100365xx

/ fot. lizońskie murale

Okulary przeciwsłoneczne, okulary przeciwsłoneczne! Rządek okularów dynda na grubym, parcianym sznurku. Ciemne szkła niemrawo odbijają styczniowe, południowe słońce jak leśne żuki. Kto to kupuje, zastanawiam się, grzecznie odpowiadając trochę zbyt nachalnemu sprzedawcy, że nie jesteśmy zainteresowane zakupem. Ten naciera na nas jeszcze raz, potrząsając sznurem z okularami jak choinkowym łańcuchem. Uchyla przy tym ortalionową wiatrówkę i cicho acz dobitnie cedzi przez zęby: “marihuana, haszysz, kokaina?”. Po wewnętrznej stronie kurtki, w równym rządku, wyeksponowane lepiej niż okulary, wiszą woreczki strunowe z marihuaną, haszyszem i białym proszkiem – kokainą.

Pan to ma dopiero wszystko, rzuca z przekąsem i brazylijskim akcentem Karuszka i wymija gościa, który z odmalowanym na twarzy smutkiem nieudanej sprzedaży rusza do kolejnej grupki turystów.

Nie potrzebujemy przejść więcej niż dziesięć kroków, kiedy Afro-portugalczyk przy metrze wywraca na nasz widok dłoń na drugą stronę, pokazując dorodne różyczki marihuany, też zapakowane w foliowy woreczek. Odmawiamy i jemu. Przy piątej, wycedzonej przez zęby propozycji “marihuana, haszysz, kokaina” do kolejnego napotkanego na ulicy lokalsa krzyczymy “não queremos, não usamos, não vamos comprar!*”. Ten obraca się na pięcie, wyciągając spod pachy menu pobliskiej restauracji i rozkładając bezradnie ręce. To faktycznie animator pobliskiej tawerny z sardynkami, a nie obwoźny diler. Skręcamy w jakąś mniej uczęszczaną ulicę, gdzie stare azulejos kruszą się ze ścian budynków jak wspomnienia dawnego imperium i głośno wzdychamy.

P1090206xxx

/ fot. palmy pod Muzeum Azulejos

Lizbona, Portugalia, drugi dzień naszych styczniowych wakacji. Kupiłyśmy tanie loty na Flyforfree. Okazało się, że poza tanimi lotami w zasięgu ręki mamy też tanie narkotyki. Do mieszkania które wynajmujemy w najstarszej dzielnicy miasta, Alfamie wracamy wąskimi, krętymi uliczkami wysadzanymi aluzejos i małymi palmami w przyciasnych, wyszczerbionych doniczkach.

Na rogu jednej z nich sterczy samotnie policjant. Karuszka przyskakuje do niego szybciej niż handlarze dragów do nas i energicznie wymachuje ręką, że tam, trzy ulice dalej proponowali nam takie a takie dragole. Policjant ze spokojem dopala papierosa i wrzuca niedopałek do studzienki kanalizacyjnej. Od nich nie kupujcie, nie warto. Mówi powoli, z mocnym, portugalskim akcentem. To śmieci, to nie prawdziwe narkotyki. Zanieczyszczone, z dodatkiem nie wiadomo czego, nie warte złamanego euro, przekonuje jakby chodziło o nieudany sort kredek świecowych. A nie da się ich przepędzić, złapać, ukarać, dopytuje zbulwersowana Karusza. Oczywiście, że dopadamy i karamy, policjant władczo poprawia pasek zsuwający się z wydatnego brzucha. Nakładamy na nich mandaty jak za złe parkowanie, więcej nie możemy, objaśnia. Nie sprzedają prawdziwych narkotyków, możemy ich więc ukarać tylko za handel bez koncesji, a za to mandaty są raczej liche, tłumaczy i mruży oczy od słońca.

P1121008xxx

/ fot. scenka z ulicy

Stoimy jeszcze chwilę i wspólnie kontemplujemy w ciszy handel na ulicach Lizbony. Skoro nie da się nic z tym zrobić, chyba nie ma nad czym rozpaczać. Wracamy do mieszkania, przebrać się i uderzyć na miasto, z nadzieją, że uda nam się opędzić od chmar narkotykowych nagabywaczy.

Kiedy kilka dni później lądujemy na Warszawskim Szopenie, opowiadam nasze lizbońskie przeboje znajomemu. Ten był w Portugalii z rok temu. Słucha z uwagą, czarnym traperem rozgniatając kupki świeżego śniegu. Przywaliłyście w chuja, było kupić, najlepiej kokę. Myśmy kupowali regularnie i towar był taki wysztosowany, że potem chodziliśmy wystrzeleni z butów pół nocy. Rozmarza się na chwilę. Policjant w chuja z wami poleciał, dodaje cierpko. Obstukuje traper z resztek śniegu i sięga do kieszeni po małe zawiniątku. Tutaj to już nawet skun drogo chodzi, rzuca naburmuszony i odpala chudego skręta na tle niewinnie białego śniegu.

_______
* [pt] nie chcemy, nie bierzemy, nie kupimy

strzalkos

​Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!

6 myśli na temat “Hera, koka, hasz, Lizbona.

    1. Zib

      No widzisz, okazało się ze wiecej tekstów pominąłem, ale to super. Teraz jak nowe.
      Lizbonę znam ale nie taką. Raczej z bogatej strony. Przez kilka lat byłem przedstawicielem na Polskę Recera(jeden z największych producentów płytek ceramicznych, azulejos(?)to rodzaj chyba. To było na przełomie wieków i wtedy byłem ze dwa razy na targach w Lizbonie. Ale to były raczej drogie hotele i obiady w nocy. Mało prawdziwej LIZBONY. Może na szczęście?
      Wracając do Twych pasji to gdy pływałem na tankowcu zdarzyło mi się być w Angoli chyba trzy razy po ropę. Poznałem trochę folklor ale czasu nie było zbyt duzo. W Rumunii byłem po trzęsieniu ziemi które zniszczyło Bukareszt. Dawno temu. Jedynie nie tańczę tańca brzucha ale kto wie😹

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.