/ fot. Mały Rynek, Kraków
Październik nie zaskoczył w tym roku nikogo i jak co roku nadchodzi zima stulecia. Gerta jak zawsze dostała depresji koło 15-ego, Renata jak co roku ścięła włosy po lecie i jak co roku przypłaciła to najgorszą fryzurą życia. W ramach rekompensaty i pożyczki od ciotki kupiła sobie siedem czapek, które nosi dumniej niż własne poglądy.
Blance znudziły się zejścia i wejścia. Męczą ją melanże, nie pociągają góry. Pieczywo też teraz nawet jakieś inne i nie warto stać po nie w kolejce w Żabce. Zamiast chlebów każdy wychodzi stąd z kryształem pod pachą, Żołądkowa, Soplica, Finlandia. Stać nie warto poza weekendem, a wychodząc to już ustać na nogach nie idzie.
Renata probuje sprzedać sukienkę ślubną, chociaż wszyscy namawiają, żeby przerobiła ją na kostium na Halloween. Pierwsze miejsce miałaby jak w kieszeni i bon żywnościowy o niepotwierdzonej w tym roku kwocie.
Déjà vu prześladuje ostatnio Blankę częściej niż własny budzik, a psychiatrzy mają dłuższe terminy niż serki Danio. Nocami śnią jej się ludzie z oczyma przewiązanymi liśćmi paproci.
Sprzedała za to pierścionek zaręczynowy. Za długo walał się na strychu ze starymi kapslami po Wojakach i Tymbarkach z napisami „graj dalej”, „wiesz, że możesz wszystko” i „masz go”. Laska w skupie miała tego dnia czerwony sweter wpijający się w zapocone pachy i nadmiarowo empatyczny uśmiech. Brwi cieńsze od ścinków obciętych paznokci przeciągnęła czarną kredką, żeby nie było wątpliwości, że je ma.
Butelki po hipsterskich piwach stoją na parapecie na strychu Blanki jak na wystawie sklepu i dławią się od zasuszonych wrzosów i makówek. Blanka udaje tej jesieni, że jest Anią z Zielonego Wzgórza. W second handach tropi kapelusze z dużymi rondami. Cienkopis ze Stadlera wymieniła na wieczne pióro, chociaż to ciągle jej wylewa i zostawia ciemne plamy na podłodze.
I jeszcze do tego jesienne uzależenia — proste i przyjemne. Można przy nich miło spędzić czas i nigdy nie jest się samotnym. Kożuch z promki w Pull&bearze nie odpowiada już na realne potrzeby, bo październik rozpasał się od chodnika do chodnika i co rano spływa mokrymi jezdniami do studzienek kanalizacyjnych. Zimno od paznokci aż po kości.
Stojąc na przystanku, Blanka rozciera siniaki na żebrach ręką w rękawiczce. Zagadnięta „jak tam” nie odpowiada, więziona przez własne myśli i maskę smogową. Ale zaraz, w tym sezonie smog nie jest dominującym archetypem na mieście. Tej jesieni Kraków snuje inne historie i żyje rzeczami większymi niż dymek z komina skąpego sąsiada.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na jesień i na Facebooka. Much love!
stopociechblog
Ach ta jesień i wszechogarniająca depresja. Minie, jak wszystko. Przyjdzie lato, ale powodów do smutku zawsze wiele, choć w listopadzie żałobnym jakoś najwięcej. A laska w skupie fajnie opisana, też jesiennie. Brawo.
PolubieniePolubienie
moderngeishatw
Ładne, czekam na kontynujacje czym w tym sezonie żyje Kraków, bo pozostawiłaś niedosyt ;) Ale mała uwaga: jak można nazywać pieczywo z Żabki pieczywem? To jest zbrodnia ;P
PolubieniePolubienie
curlyconstance
Niesamowity spojrzenie na drobne rzeczy, jestem zauroczona <3 Czekam na więcej :)
PolubieniePolubienie
Ruda Wstążka
śliczne
PolubieniePolubienie
Jan Piotr
studium rozkładu człowieka pozbawionego myśli nadziei?
PolubieniePolubienie