/ fot. skrawek strychu
Wdepnęłyśmy w trójkąt bermudzki, w którym przeprowadzki nigdy się nie kończą. Ja ledwo zdążyłam zejść z kartonów i wejść do szaf, kiedy Koleta zdała sobie sprawę, że po przeprowadzce nie ma w sumie nic swojego, chodzi w cudzych dresach, maluje się pożyczoną pomadką, a włosy związuje gumką recepturką zdjętą z pęczka natki pietruszki.
Gdybym poszła do korporacji, musiałabym pisać na boku. Umarłabym, gdybym nie pisała, mówi Koleta, a na głowę spada jej karton. Całe szczęście pełen szalików, chustek i apaszek, a nie książek.
Jeszcze siatka, była tutaj zawsze taka siatka, ogarnia ręką obszar okołokuchenny, gdzie kłębią się rondle, domina poustawiane z wyszczerbionych kubków i stare zabytkowe kawiarki. Dobywam spod sterty ścierek do naczyń wątpliwej świeżości i jeszcze bardziej wątpliwej urody brązową siatkę na zakupy. Nie siatka na zakupy! Gdzie tam siatka na zakupy! Niecierpliwi się Koleta, siatka do gry! Wiadoma rzecz, cokolwiek robi Koleta wymaga to rozmachu. Fotele z balkonu, walczące z czasem przy pomocy szerokiej taśmy klejącej też by się przydało wziąć, ale nie dziś. Nie zmieszczą się do auta. Chyba, że na maskę, ale wtedy nie ujadę.
Koleta zawsze musiała zostawiać samochód w dziwnych miejscach, kiedy mieszkała na rondzie. Strefa kosztowała za dużo, odstępne nie płaciło się samo, a przy wąskich alejkach między domami auta stały gęściej niż drzewa. Zarzuca na ramię siatkę do siatkówki i upycha co się da do worka śmieciowego. Nic bardziej zdatnego przeprowadzkowo nie wygospodarowałyśmy z tych 150 metrów kwadratowych czystej bohemy. Kosmyki włosów wpadają nam do oczu, a łokcie bolą od uderzania o meble, które na tym mieszkaniu są ostrzejsze niż noże.
Znajdują się jeszcze ukochane trampki w kwiatki, które zniknęły jakoś po Juwenaliach, potem napotykamy całą szufladę szalików, sznurówek i kapeluszy. Koleta uwielbia kapelusze, ma ich chyba więcej niż staników, chociaż nie potrzebuje się za nimi chować. Włosy ma czarne i tak grube, że na tych, które wypadły można z powodzeniem rozwiesić pranie. Wytrząsamy zawartość szuflady do śmieciowca, opada tuman kurzu, a nam ręce. Wdepnęłyśmy w trójkąt bermudzki, w którym przeprowadzki nigdy się nie kończą. Ja ledwo zdążyłam zejść z kartonów i wejść do szaf, kiedy Koleta zdała sobie sprawę, że po przeprowadzce nie ma w sumie nic swojego, chodzi w cudzych dresach, maluje się pożyczoną pomadką, a włosy związuje gumką recepturką zdjętą z pęczka natki pietruszki.
Mieszkanie, które siłą rzeczy dzielimy i dzielić będziemy już zawsze jest jak wielki sezam sekretów, bo nie wiadomo, co gdzie w nim jest, ale jest w nim absolutnie wszystko. Co rusz łapię się na tym, że kupiłam coś, co przecież cały czas było na stanie, ale albo na lodówce, pod łóżkiem, w składziku na miotły (w którym jest wszystko poza miotłami) albo upchnięte na balkonie razem z nadpalonymi rondlami.
Kiedy śmiejemy się do rozpuku z Koleta, dopychając kolanem trzeci worek śmieciowy żałuję, że nie możemy razem zamieszkiwać strychu. Ona musiała się wyprowadzić, żebym ja zmieściła się z woalami i tacami do tańca i nigdy nieprzeczytanymi książkami. Chociaż i tak wciąż natykam się na coś jej, w zimne, majowe noce sypiam w jej bluzie, a dywan pachnie jej terierem.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na lato i na Facebooka. Much love!
stopociechblog
Ha ha ha, na włosach rozwiesić pranie, jesteś cudna w pisaniu!!!
A przeprowadzi nie pachną niczym ekscytującym, prócz znalezisk tego co się było zgubiło.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agata Wieczorowska
przeprowadzki to moja specjalność, niestety </3
PolubieniePolubione przez 1 osoba
stopociechblog
Twojego zgrabnego gniazdka Ci życzę.
PolubieniePolubienie
nameless
Komputer z odzysku, klawiatura z prezentu, słuchawki z prezentu, myszka za 29 zł najlepsza na świecie. MacBook używany, na raty. W szufladach i gdzieś na strychu dużo wiecznie pustych portfeli, jakby zmiana portfela na nowy miała przynieść lepsze pieniądze. Nie przynosi. Zwariowałbym, gdybym pracował w korporacji, gdybym nie miał kiedy czegoś przeczytać i czasem czegoś napisać. Zwariowałbym, gdybym nie miał chwili sam dla siebie z ciszą rozrywaną warkotem kosiarki, bo przecież każdy dobry sąsiad wie, że trzeba trawnik kosić co 3 dni…
Koleta po części przypomina mi mnie :) Twoje wpisy nasunęły mi pomysł dla siebie: może słowem „pokoloruję” swoją rzeczywistość, nie zmieniając jej, nie kłamiąc, po prostu patrząc na nią z innej strony :) Dzięki. Pozdrawiam
PS sąsiad jest świetny, lubię go. Chociaż z tym koszeniem przesadza ;)
PolubieniePolubienie
Jola
Cześć ;) dzięki za followup, ale zapraszam na nowy adres – na starym nic już nie będzie się pojawiać ;)
Jakprzezokno.pl
Jak tylko znajdę chwilę z największą przyjemnością zapoznam się z Twoim blogiem!
Pozdrawiam ciepło!
PolubieniePolubienie
Jan Piotr
Niby nic o bohaterce K. nie wiadomo, a jednak przynajmniej to jedno, że bez niej częściowa pustka i niedokończone „ja”. Chyba, że nic zupełnie nie zrozumiałem, ale to nawet nie szkodzi(łoby).
PolubieniePolubienie