Na ulicy Siedmiu Boleści 12, czyli szukanie mieszkania w Krakowie.

xxxx

/ fot. fragment strychu, który wygrał casting

quotationWracając z tego końca świata znajduję na śmietniku dwóch bezdomnych, prawie równie bezdomnych jak ja i piękną wiklinową szafkę, na której polewają spirytus. Daję im piątaka na piwo, a kiedy puszczają się chwiejnym krokiem do Żabki, biorę pod pachę mebel i zbiegam ze śmietnika w kierunku przystanku Bratysławska.

Wystukuję w nawigacji Jaxy Gryfity. To najdziwniejsza nazwa ulicy, jaką dotąd słyszałam. Blisko Błoni, blisko rzeki, blisko centrum świata. Narzucam na siebie ponczo w azteckie wzory i dwadzieścia minut później już mam pukać do drzwi, tyle, że drzwi nie ma.

Z otworu drzwiopodobnego wyłania się właściciel mienia, w poplamionym fartuchu i z włosami natartymi olejkiem arganowy albo haniebnie tłustymi. Przekonuję się w myślach, że to na pewno olejek i wstępuję do kawalerki. Kawalerka mieści się na piętrze, wśród stert opakowań po pizzy i pudełek po Chińszczyźnie. Ma drzwi, sufit i meble, które wyglądają na zebrane z okolicznych śmietników. Ale stan faktyczny zgadza się ze stanem z ogłoszenia. Kawalerka jest w pełni umeblowana. Kanapa ma na sobie plamę wielkością i kształtem przypominającą zarżniętego świniaka. Może była elementem wystroju rzeźni, może ktoś obierał na niej buraki albo popełnił samobójstwo przez podcięcie żył. Buraki wydają się być najkorzystniejszą opcją. W tył szafy wklejona jest cerata w słoneczniki, która też zdaje się przykrywać niejedną tajemnicę.

Właściciel skupia się na mnie, nie na mieszkaniu. Zabawia, prawi komplementy. Wtem zauważa moje ponczo, mówi, że takie artystyczne, że na pewno jestem malarką. Że dla mnie praca z pędzlem to przyjemność i że jest przekonany, że ściany i sufit po mistrzowsku przemaluję przed przeprowadzką. Że grzyba w łazience złuszczać nie muszę, że jego też mogę z pasją pędzlem przymalować. Kiedy ja nie oferuję usług remontowo-malarskich, nawet paznokci pomalować nie mam kiedy.

W kwestii czynszu, mówi, jestem elastyczny, jak będzie pani pomagała regularnie i z zauważalnym skutkiem moim dzieciom w lekcjach, to na pewno znajdziemy sumę, która zadowoli nas wszystkich. Dzieci mają rozpiętość wieku sześć jedenaście, występują w liczbie czterech, także o monotonię nie musi się pani bać.

Zaczynam bać się o własne zdrowie psychiczne, zarzucam szybko ponczem i wychodzę, chociaż gość leci za mną aż do wlotu drzwiowego i zapewnia, że gdybym namyśliła się chociaż na to odrabianie albo malowanie, nawet nie na mieszkanie, to też jest przekonany, że się dogadamy.

Dalej jest już tylko lepiej. W jednym pokoju nie ma okna, gdzie indziej firanki. Na Woli Justowskiej jest firanka, za to dziurawa, więc właścicielka zwraca się do mnie z uprzejmą prośbą, żebym tam kiedyś zacerowała swoim włosem. Jestem blondynką, więc akurat nie będzie znać. Wychodzę zanim zabierze się do wyrywania mi puklu adekwatnego do tego celu.

Gdzie indziej ma być kawalerka w centrum za grosze, a jest mały, ciasny pokój w małym, ciasnym domku przy torach z gruźliczym właścicielem za ścianą. Okno wielkości mikrofalówki daje tyle światła co nagrobek na cmentarzu o północy. Meble wyglądają jak z niskobudżetowego horroru z lat dwudziestych i może gdybym była na filmówce dostrzegłabym potencjał tego miejsca. Ale akurat przejeżdża pociąg i domek trzęsie się w posadach, jakby nie miał fundamentów. Opadam na kanapę, która zapada się pod moimi całymi 50 kilogramami i zanoszę się płaczem przy panu właścicielu gruźliku. Na co pan właściciel gruźlik poklepuje mnie serdecznie po ramieniu i mówi lekko trzęsącym się głosem, ni no grożąc, ni to dobrotliwie tłumacząc. Panienko, jaki standard jest, każdy widzi. Stamtąd wyszłabym oknem, gdyby się choć udo dało przecisnąć.

Na Żabińcu nie działa winda, za to działa współdzielona na dwa piętra łazienka i współlokator zarzeka się, że jak będzie mi w niej zimno, on zawsze może podejść i dogrzać. A swoją drogą rachunki niższe wyjdą, jak będziemy z łazienki symultanicznie korzystać. Wracając z tego końca świata znajduję na śmietniku dwóch bezdomnych, prawie równie bezdomnych jak ja i piękną wiklinową szafkę, na której polewają spirytus. Daję im piątaka na piwo, a kiedy puszczają się chwiejnym krokiem do Żabki, biorę pod pachę mebel i zbiegam ze śmietnika w kierunku przystanku Bratysławska.

W końcu po trzech długich nocach i dniach szukania czegoś, co nie będzie szałasem na Wisłą, to do mnie dzwoni telefon. Dziewczyna szuka kogoś na swoje miejsce, bo umowa, którą ma podpisaną z właścicielem nie ma okresu wypowiedzenia i musi raptownie znaleźć kogoś na zastępstwo. Po tych wszystkich lokalowych niesamowitościach, włos już nawet nie jeży mi się na hasło umowa bez okresu wypowiedzenia. Pół godziny później jestem na miejscu. Ciężko mi zawyrokować coś o strychu, który jest na wynajem, bo akurat wysadziło korki i nic się nie da zobaczyć. Ściągam aplikację latarkę na telefon i rozświetlam osiem metrów kwadratowych, z których dwie trzecie stanowi łóżko zawieszone na tak niestandardowej wysokości, że nie prowadzi doń drabinka, ale nie można też na nim osiąść jak na zwykłym, nisko zawieszonym, podłogopiennym łóżku. Można wziąć lekki podbieg albo się zamachnąć, szacuję swoje siły. Potem olśniewa mnie, że przecież robię szpagat i to łóżko pozwoli mi robić go co wieczór.

Co prawda i strych okazał się mieć mniej i bardziej ukryte wady. W pewną burzową noc, kiedy szłam się kąpać, zostawiłam uchylone okno celem pozyskania świeżego powietrza i spalin samochodowych, bo stryszek jest położony przy samej ulicy. Burza jednak tak targała brzozą, którą zawieszona jest nad stryszkiem niczym wędka rybacka nad jeziorem, że jak wróciłam po 15 minutowej nieobecności, biurko miałam gęsto zasłane brzozowymi gałęziami.

Nic to, postanowiłam zostać, skoro i ja nie mam przecież okresu wypowiedzenia. Muszę tylko podskoczyć do Castoramy po grabie.

strzalkos

​Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!

19 myśli na temat “Na ulicy Siedmiu Boleści 12, czyli szukanie mieszkania w Krakowie.

  1. Pingback: Łapacze snów i oddechów. – Kałuże i Róże.

  2. Damian Prokop

    Co jak co, ale szukanie mieszkania do wynajęcia niesie ze sobą, poza tymi wszystkimi rzeczami podstawowymi typu – odpowiednia lokalizacja, cena, umeblowanie, również wiele ‚niespodzianek’. Pamiętam, gdy ja szukałem swojego pierwszego mieszkania na studiach. Zawsze trafiałem na dziwnych właścicieli, którzy przypominali albo alkoholików, albo rodziny patologiczne. Umeblowanie tych miejsc też potrafiło postawić włosy na głowie… Nigdy nie zapomnę jednego miejsca, w którym ściany pokoju były pomalowane na czerwono, zasłony różowe, w koncie duże rozklekotane łóżko, a w powietrzu unosił się słodki zapach wypalonej trawy. Co ciekawe, wynajmowała go młoda Pani, która twierdziła, że ‚to mieszkanie swoje już zrobiło’. Także tego, dziwne przeżycie… :D

    Polubienie

  3. moderngeishatw

    Zaskoczę być może Ciebie i innych, ale mieszkając na Tajwanie nie jestem absolutnie zdziwiona tym co piszesz. Mieszkania jakie tutaj oferują oraz dziwni właściciele są stadardem. Lokale są przerabiane ze starych piwnic/składzików, nie ma okien, a jak są to często okratowane (bo tajfuny i owady) i tak blisko sąsiadów, że moglibyście sobie rękę podać. Wyjście nierzadko zaraz na ulicę, mało światła, niskie sufity, odpadający tynk+pleśń (ze względu na klimat i powiązaną z tym wilgoć). Łazienek i kuchni nikt porządnie nie sprzątał chyba od czasu, gdy zaczął tam mieszkać, bo po co…Zdarza się i tak, że znajdziesz normalne, w miare odnowione cztery kąty, ale wtedy cena 1600zł/10m2 na przykład…Zatem powiadam Ci dziewczyno, ciesz się z tego co masz! ;)))

    Polubienie

  4. nameless

    I jeszcze ceny z księżyca za speluny… nie wiem jak ludziom nie wstyd w ogóle dawać ogłoszenia. Ale jak chce się swoje wynająć (taniej niż te speluny) to oczywiście każdemu za drogo… a ludzie tacy przychodzą, że strach ich wpuścić. Co dopiero na dłużej…
    Tekst świetny. Mi tylko zdjęcia wiklinowej szafki brakuje :)

    Polubienie

  5. migotynka

    O matko i córko! Dziękuję niebiosom, że ja miałam szczęście w szukaniu mieszkania te kilka ładnych lat temu. :) Zaśmiałabym się ale to taki trochę śmiech przez łzy, bo osobie która szuka pewnie do śmiechu nie jest.

    Polubienie

  6. Maciej

    Świetny tekst :)
    Szczerze to nie widziałem bardziej zaawansowanego i tak dobrze skomponowanego tekstu na jakimkolwiek blogu. Mega przyjemnie się czytało ^^.

    Polubienie

    1. Agata Wieczorowska

      Olga, dziękuję za miłe słowa! Co gorsza, taka jest rzeczywistość i krakowski rynek mieszkań i pokoi pod wynajem. Włos się na głowie jeży. I gdyby nie to, że byłam przyparta do muru i musiałam coś znaleźć, to aż strach ładować Gumtree. XD

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.