/ fot. Constanța, Rumunia
Constanța jest przede wszystkim znana z kasyna. Zbudowane na początku XX wieku w stylu Art Nouveau jest położone nad samym Morzem Czarnym. Po pożarze kasyno w środku popadło w ruinę i obecnie można je co najwyżej obfotografować z zewnątrz albo kupić na molo kartkę z jego podobizną.
Jeszcze w 2012 roku, kiedy odwiedzałam Constanțę na dosłownie jeden dzień, udało nam się całkiem przypadkiem i zupełnie za darmo wejść do budynku i przekonać się, że pomimo zniszczeń, upływającego czasu i mew plączących się pod nogami wciąż imponuje. Rok później kasyno definitywnie zamknięto.
Z 2013 roku z Constanțy najlepiej pamiętam plażę, to tutaj codziennie po zajęciach przychodziliśmy i rozkładaliśmy nasze zeszyty z zanotowanymi rumuńskimi słówkami na wciąż ciepłym popołudniowym piasku. Zdjęcie musiało zostać zrobione w weekend, najprawdopodobniej w sobotę, sądząc po jasnym świetle i ilości ludzi korzystających z morza.
Constanța ma długą linię brzegową, składającą się w głównej mierze z plaż. Rano, w rzadziej uczęszczanych miejscach plaży nietrudno natrafić na całe sfory bezpańskich psów. Bezpańskie psy w Rumunii są oswojone i przyjaźnie nastawione do ludzi, ale są przy tym prawie cały czas głodne i lgną do człowieka w nadziei, że rzuci się im jakiś dobry kąsek. Trudno jest więc uprawiać jogging wzdłuż linii brzegowej, z uwagi na sznureczek psów, który niestrudzenie biegnie Ci po piętach.
Sama woda w szczycie sezonu (lipiec-sierpień) jest przyjemnie ciepła i w Constanțy akurat bardzo spokojna. Co innego w położonej 50 kilometrów na południe hipisowskiej, nadmorskiej wiosce Vama Veche. Tam fale potrafią być tak duże, że w porywach mogą przykryć sobą kilkuletnie dziecko stojące przy brzegu. Statystycznie w Vama Veche jest dużo więcej zatonięć, ale wynika to nie tylko ze wzburzonych fal, ale też z charakteru miejsca, które przyciąga głównie młodych ludzi żądnych wrażeń, często wspomagających się narkotykami albo tanią bułgarską wódką Fiodor, którą można kupić w położonym dwa kilometry dalej sklepie bezcłowym na granicy rumuńsko-bułgarskiej.
/ fot. Vama Veche rano, jeszcze opustoszała
Vama Veche to po rumuńsku właśnie ,,stara granica”. Wódka do kupienia na granicy jest na tyle mocna, że Chinka, która z nami podróżowała, upiła się trzema łykami i zaczęła mówić po niemiecku. Anqui sama nie mogła przejść przez granicę, bo nie miała ważnej w Bułgarii wizy.
Plaża w Vama Veche pełna jest muszelek różnej wielkości i miejscowi artyści, a także po prostu przyjezdni hipisi, często robią z nich dość oryginalną i całkiem niedrogą wakacyjną biżuterię. W odróżnieniu od Constanțy brak tu sztampowych pocztówek i butelek z żaglówką zalakowaną w środku.
W Vama Veche nie kupiliśmy co prawda nic, bo którejś nocy okradli całe nasze pole namiotowe i nawet dwójka policjantów, która przyjechała nazajutrz i posługiwała się najpiękniejszym rumuńskim, jaki było mi dane na żywo usłyszeć, nie ujęła sprawców.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na lato i na Facebooka. Much love!
wyprawyiinnesprawy
Te bezpańskie psy to jeden z najgorszych obrazów Rumunii, nie mogłam spać przez ich ujadanie i oczywiście chciałam uratować je wszystkie.
PolubieniePolubienie
pocichutku
Cudowne zdjęcie :)
PolubieniePolubienie
Ania K.
Rumunia jest piękna, ale pamiętam ją trochę inaczej niż na Twoich zdjęciach. Ujęcie z kołami ratunkowymi mistrzowskie!
PolubieniePolubienie
biesikbeztuby
Ty masz co opisywać, a ja mam co czytać :) :evil: :)
PolubieniePolubienie