/ fot. Lwów
Bagażnika za nic nie dało się otworzyć, zaciął się zamek w aucie. Pogranicznik pokręcił głową jakby była odkręcana. Przybrał kwaśny wyraz twarzy jakby odbiło mu się z dna żołądka starą cytryną i po raz kolejny nakazał otworzyć bagażnik, a ten po raz kolejny ani drgnął.
Pogranicznik obszedł cały samochód jakby to była posiadłość nad jeziorem na wynajem. Zajrzał pod maskę w poszukiwaniu liści haszyszu, ale nie znalazł nawet koniczyny. Zaświecił latarką do wlotu na benzynę, kopnął z czuba buta wszystkie cztery opony. Mało szczęśliwy i mało gramotny posiadacz samochodu biedził się nad bagażnikiem, aż w końcu drzwi poszybowały w ukraińskie niebo, rozwierając bagażnik jak sezam przemytników. Pogranicznik otworzył ze zdziwienia oczy szerzej niż otwór bagażnika. Nie było w nim nic poza kilkoma starymi kocami i pustym kartonie po soku jabłkowym Galicja. Kwaśna mina wzmogła mu się na twarzy jak wiatr na przejściu granicznym.
Staliśmy na granicy ukraińsko-polskiej już trzecią godzinę i patrzyliśmy na zmagania kolejnych kierowców i kolejnych pograniczników. Ci drudzy zmieniali się szybciej niż ci pierwsi. Rotowali co pięć minut. Kiedy jeden szedł na drożdżówkę do kanciapy, drugi miał czas puścić dymka w palarni, a trzeci był delegowany do pracy. Potem trzeci jadł drożdżówkę, palił i odchodził na zasłużony spoczynek, zmieniając się z nowo przybyłym czwartym, który już kierował się do palarni z ukraińskim Chesterfieldem wetkniętym za odstające ucho.
Tymczasem nieszczęśliwy posiadacz samochodu z niedomagającym bagażnikiem obuł pastelowo-zielone crocsy, idealnie kolistą łysinę na czubku głowy odział w czapkę zwieńczoną daszkiem, wyciągnął pokaźny zestaw majsterkowicza i zabrał się za wymontowywanie centralnego zamka. Zeszło mu ze dwadzieścia minut, ale raczej z lenistwa niż z nieudolności. Wykręcił, przedmuchał, wypolerował podkoszulkiem, przedmuchał raz jeszcze, wkręcił z powrotem. Zrobił kilka prób. Bagażnik śmigał w górę i w dół jak kolejka na Gubałówkę.
Gość omiótł auto takim spojrzeniem, jakby zastanawiał się, czy wyciąć jeszcze szyberdach a z wyciętej blachy pierdolnąć stylowy spojler, czy pozostać przy samym szyberdachu. Tymczasem pogranicznik skończył Chesterfielda i drożdżówkę i łaskawie nakazał przejazd na kolejne przejście graniczne. Spoiler trzeba więc będzie dopierdolić dopiero na polskiej granicy.
Nasz kierowca, zapoznany najsampierw na Blablacarze, a potem na lwowskim dworcu kolejowym, na którym się umówiliśmy, wyciąga z ust wysmoktuchany patyczek po lodzie. Opowiada, jak ostatnio przejeżdżał przez granicę i maska nie chciała mu się otworzyć. Pogranicznik zaganiał go czym prędzej do otwarcia, wziął więc zerwał linkę i opuścił granicę pięć minut później. Vasyl wzdycha, wkłada z powrotem patyczek po lodzie do ust i osuwa się na kierownicy w geście oczekiwania.
Kasia siedzi po prawej stronie Vasyla i opowiada, jak przyjechała do Lwowa na pierwszy rok studiów. W ustach błyska guma Orbit i rząd białych zębów (a można przypuszczać, że nawet dwa). Kasia studiuje stomatologię, stąd te zęby. Żeby móc studiować potrzebowała wynająć mieszkanie. Wszystkie mieszkania znalezione naprędce w sieci albo na słupach miały, jak to określa, mocno orientalizujący design, czyli zamiast tapet na ścianach – dywany. Kasia sprostowuje, że jednak nie były to bogato zdobione kobierce, przetykane złotą nicią, ale sfatygowane i przechodzone chodniki. Wynajęła co było, wzięła mieszkanie z najwęższymi chodnikami opasowującymi ściany jak biblijny wąż kusiciel drzewo poznania dobra i zła. Czynsz zapłaciła, chodniki pozdejmowała, porozkładała po podłogach. Dopiero na drugim roku okazało się, że mieszkania opatrzone komentarzem „evro remont” były wolne od naściennych chodników (trafiały się tylko chodniki naziemne) i bez względu na standard były skrojone na modłę środkowo-europejską.
Pogranicznik daje znać, żeby ruszać. Kasia chowa zęby, Vasyl odkleja się od kierownicy jak sterowany pilotem i odjeżdżamy w siną dal przygranicznego kurzu na kolejne, polskie przejście.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na wiosnę i na Facebooka. Much love!
bfcb
Bardzo zgrabnie napisane, lubię takie proste historie z leniwie prowadzoną narracją. Czy inne są spostrzeżenia wskazane? Jeśli nie, to proszę resztę usunąć, a jeśli tak, to „zwieńczenie” nie bardzo pasuje mi znaczeniowo w kontekście umiejscowienia daszka w czapce. Zamek w bagażniku na pewno był ” zamkiem centralnym”, a nie po prostu zamkiem?
Czemu Vasyl a nie Wasyl? Aaa i jeszcze pozbyłbym się chociaż jednego „jakby” z początku tekstu, bo w piątym zdaniu już czekałem na „jakby w poszukiwaniu”.
I jak zawsze czekam niecierpliwie na kolejne wpisy.
PolubieniePolubienie
Alicja
Super teścik, gratulacje i „śmieszno o straszno” :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba