,,Zawsze myślałam, że kokosy to na talerze dla innych. Dla mnie okazyjnie wiórki kokosowe do jogurtu, ewentualnie bounty. Mam, czego mi trzeba, a reszty nie trzeba. Tu dzwonią z plantacji, a ja biegnię, jak stoję, bosa, bez szminki, bez płaszcza, włos jak szalik na wietrze.”
Którejś sierpniowej niedzieli odbywał się korpo piknik. Jeszcze w poprzednim korpo. Pracownicy, ich dzieci, wata cukrowa i wiatraczki na patyku. Byłam na wypowiedzeniu, więc trochę głupio iść. W dodatku zanosiło się na deszcz, a parasol zgubił się gdzieś między jedną rozmową kwalifkacyjną a drugą. Zostałam więc i kończyłam opowiadanie na International Short Story Competition.
Motywem przewodnim było hasło „obiecaj”, a ja wybitnie nie miałam sobie czego obiecywać, bo przechodziłam z jednego korpo do drugiego jak książka z biblioteki z rąk do rąk. Napisałam o tym i o paru innych korpo dziwnostkach. Tak jakby się udało, bo trzeba pakować walizkę i do Wrocławia. A zaczyna się to tak:
,,Dzwoni telefon. Nie czekam, bo za dużo do doczekania się. Czas pękł jak bańka z płynu do naczyń jakoś koło środy. Odkładam niespiesznie Żulczyka, bo dobre powieści trzeba celebrować. W słuchawce niski głos. Krótkie, treściwe zdania. Przerwy tylko na oddech. Notuję pospiesznie, jakby dyktowali mi własny kardiogram.
Dzwonią plantatorzy kokosów. Zawsze myślałam, że kokosy to na talerze dla innych. Dla mnie okazyjnie wiórki kokosowe do jogurtu, ewentualnie bounty. Mam, czego mi trzeba, a reszty nie trzeba. Tu dzwonią z plantacji, a ja biegnię, jak stoję, bosa, bez szminki, bez płaszcza, włos jak szalik na wietrze. Biegnie za mną jakiś pies, co się urwał ze smyczy jak balon ze wstążki. Ale kto by tam patrzył, skoro wiatr we włosach, słońce na niebie i zapach kokosów w powietrzu.
Szkoda tracić okazję, skoro tyle już rzeczy w tym roku straciłam. Parasolki w tramwajach, rękawiczki Bóg wie gdzie, gumki do włosów. Kiedyś but nawet zgubiłam, bo kopnęłam za wysoko. Sąsiad uciekł, but pofrunął. I chociaż w przyrodzie nic nie ginie, to czasem się nie znajduje. Wiatru w polu nie znajdzę, tym bardziej w cudzej piwnicy.
Telefon wilgotnieje mi w dłoni. Kręcę głową, bo trochę uwiera mnie zamek sukienki, a trochę rozglądam się po oczach przechodniów. Na koniec chcę powiedzieć co innego, ale głos po drugiej stronie się uśmiecha. Powtarza pytanie i zawiesza się na linii telefonicznej. Każdy może mieć mambę, jak w tej reklamie.”
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na lato i na Facebooka. Much love!
personaldietcoaching.org
o kokosach zawsze
Wrocław – moje okolice – pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Nie zawsze o tych metaforycznych. ;)
PolubieniePolubienie
Daniel Plainview
Spotkajmy się we Wrocławiu.
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Koniec końców nie jadę. :{
PolubieniePolubienie
pocichutku
.. dopiszę się do listy oczekujących :)
a.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
ania winter
Agata, kiedy i gdzie będzie można przeczytać całość? Ja chcę.
PolubieniePolubienie
Agata Wieczorowska
Aniu Aniu :) Jak już puszczą to w publikacji, to będę mogła wrzucić, czyli pewnie jakoś do dwóch tygodni. ;)
PolubieniePolubienie