I ja i On bierzemy L4. Trochę synchronicznie. Trochę z choroby.
Ja.
Przychodzę do korpo. Po czterech i pół godzinach podpierania się nosem o klawiaturę idę do lekarza. Dostaję L4. Dostaję też 80% stawki za dzień. Cztery i pół godziny idzie do diabła.
Korpo lekarz. Wielki jak niedźwiedź brunatny. I z analogiczną okrywą włosową. Astmatyczny. Sapie i świszcze spomiędzy zębów, jakby lada moment miał szczytować. Spoconymi dłońmi miętosi plik na recepty. Nogami oplata nogę od stołu. Nie przestaje dyszeć i posapywać. Nazwisko Maczuga. Znamienne. Badając mnie, wciska stetoskop między żebra. Jakby chciał spenetrować co się da. Osłuchując powtarza: „Głęboko. Głębiej. Głębiej. Głębiej.” Gdyby nie to, że potrzebuję tego L4 jak kwiaty z klatki schodowej wody od sąsiadów, spenetrowałabym mu krocze butem. Napociwszy się i nasapawszy ze stetoskopem, wypisuje L4 na trzy dni.
On.
Przeziębiony dwa dni. Kicha, prycha jak bezpański burek pod Lewiatanem. Przed L4 zapiera się rękami i nogami.
Ja na swojej el czwóreczce, jak na przykładną samicę gatunku przystało, jadę go pielęgnować. Następnego ranka przesypiamy budziki i jego poranny transport do pracy. Bo, jak wiadomo, On nie może przecież pracować w Krakowie. Bo to taki mainstream. On zawsze musi tłuc się na Koniec Świata po swój kawałek chleba. Zasypiamy na transport. Nie ma, przepadło. Trzeba wziąć L4. Idzie do swojego lekarza. Tam dostaje zwolnienie na dzień. Będzie mógł po dniu wolnego wracać na swój ukochany Koniec Świata, czynić go lepszym. Lekarz zaleca raz, że okład z młodej piersi. Dwa, że nacieranie klaty maścią rozgrzewającą.
On podaje mi w smsie zalecenia.
Ja Mu na to, że po młodą pierś to najbliżej do Lewiatana. Chłodne świeżynki z kurczaka jak znalazł na gorączkę.
Lewiatan Lewiatanem. Finalnie podjeżdżam na drugą noc. Stosujemy się ściśle do zaleceń lekarza. Dodajemy nawet okłady z innych części ciała. W formie pulsacyjnej. I miejscowej.
Rezultaty leczenia.
On. Przeleczył się jak mu przykazano. A okłady to nawet przedawkował. Wraca po jednodniowym L4 jak młody bóg po zmutowaniu ze Spidermanem.
Ja. Zakażam się od Niego. Do kopro wracam jako cień siebie sprzed zwolnienia. Pracy nawarstwiło mi się przez ten czas tyle, że już nie wiem, czy łupię w korpo, czy w kamieniołomie. W dodatku kamieniołom galowy. Bo klient na karku. Przegrałam ten tydzień.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!
kolorowooka
he he z innych czasów i warunków pracowo- osobowych miałam okazję pana doktora M także osobiście doświadczyć. nie wiem, czy „dobrze” wiedzieć, że nie zmienia zwyczajów ;-) ja w czasie jak egzystowałam jako korpo- pracownik lubiałam L4 ale tylko jego na początku, końców, wizja powrotu do pracy i mega nawarstwienia powodowałam u mnie zupełnie nową formę chorobową psychosomatyczną, ale przecież dumna jestem to się nie przyznawałam, że choruję na wizję powrotu, tylko spinałam pośladki i wracałam do zakładu odrabiać pańszczyznę na rzecz innych.
PolubieniePolubienie
personaldietcoaching.org
bardzo fajny wpis, czy rzeczywiście w korpo jest tak źle, sama pracowałam i oszalałam …
PolubieniePolubienie
Agata Hiacynta Wieczorowska
Oszaleć można też w innych miejscach. [*]
PolubieniePolubione przez 1 osoba
niezbednikkobiety
Bardzo fajny wpis :) Sama pracowałam w korporacji, więc wiem jak to wygląda. Jednak u mnie w końcu wygrało serce z rozumem i odeszłam. Nie żałuję :) W portfelu mniej, za to w sercu – więcej :) Wracając do L4 ja maksymalnie wytrzymywałam jeden dzień i szybciutko do pracy wracałam niedoleczona – teraz się zastanawiam po co? :)
PolubieniePolubienie