Smog. No tak. Kraków. Grudzień. Co się dziwić. Odwijamy się z kołdry jak mumie z całunów. Smog gęstnieje za oknem jak kipiący budyń. Napiera na szybę. Dostaję psychozy, że zaraz wleje mi się przez okno. Nie wiem już, czy dzwonić po psychiatrę czy pulmonologa.
Wychodzimy. Po drodze sprawdzamy, czy obok gaśnic na klatce schodowej nie wiszą przypadkiem butle tlenowe. Nie ma ani jednej. Widać sąsiedzi nas ubiegli. Wychodzimy, obiecując sobie, że dziś wieczorem to już zamówimy na Allegro maseczki antysmogowe. Żegnamy się ostatnim głębokim wdechem powietrza na klatce schodowej. Trąca trochę zerdzewiałym rowerem i starymi skrzynkami na listy.
Płynę przez smog jak dusza pokutująca przed przedsionki piekieł. Po drodze mijam sąsiadkę z dwoma chartami. Wszyscy zamaskowani. I ona. I charty. Maseczki chirurgiczne. 60 groszy. Apteka za rogiem. Też takie miałam. Robiły się brudnoszare po jednym razie. Dochodząc do przystanku, mało nie duszę się własnym szalikiem. Złożony na trzy części. Ciasno przytwierdzony wokół ust i nosa. Oszukuję się, że póki co skutecznie zastępuję maskę antysmogową. Węża boa na pewno. Zanim zabije mnie choroba wieńcowa, czy rak płuc, zrobi to własny szalik. Dumb Ways to Die.
A na przystanku smogowy Fashion Week. Ludzie okutani jak wojownicze Żółwie Ninja w Emiratach Arabskich. Wybucham tak histerycnzym śmiechem, że prawie połykam szalik. Na ratunek przyjeżdża 173. Zapchany jakby przejazd był co najmniej darmowy. Albo Rada Miasta dopłacała pasażerom. Ilość płuc na metr sześcienny przewyższa normy unijne. Tutaj też nie ma czym oddychać.
Autobus wypluwa mnie na Rondzie Ofiar Katynia. Wiatr przegania smog między Ikeą, Makro a KFC. Zaciskam szalik jak stryczek i idę do korpo jak na miejsce egzekucji. Zastaję skrzynkę niedorzecznie pustą. Po co w ogóle się fatygowałam.
Koło trzynastej następuje czas na pierwszą korpo refleksję. Makaron, który wczoraj przy robieniu, rokował na całkiem przyjemną zjadliwość, dziś po wyjęciu z korpo mikrofalówki jest co najwyżej kapciowatą wariacją na temat obiadu. Suchy. Jak las w zachodniopomorskim przed suszą. Bo korpo mikrofalówki mają dwie, naprzemiennie występujące właściwości. Albo nie działają. Albo działają jak suszarki do włosów. Grzeją i suszą. Kiedyś włożę głowę. Zobaczę, czy przebijają mojego Remingtona.
Tymczasem smog rzednie. Pewnie eko mieszkańcy Krakowa wyszli gromadnie na Błonia i Planty pobiegać. I wchłonęli tę całą czarną kipiel. Czasami lepiej jest być korpo leniwcem, czekać, aż ktoś wyjdzie i wchłonie smog za ciebie. Na moim krześle wisi szalik. Czarny i ciężki, jak wydziergany ze smoły.
Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!
r
Bardzo dowcipny wpis, gratuluję i pozdrawiam.
PolubieniePolubienie