Zombifikacja. Konsumpcjonizm. Ebola. Poniedziałkowe epidemie w korporacji polskiej.

Korpo poniedziałek. To jeden z najgorszych wytworów tygodnia. Gorszy jest tylko korpo poniedziałek na kacu. I korpo poniedziałek na kacu + wizyta klienta. Ale to już pątniczy full service dla zaawansowanych.

Jadę 173. Najbardziej popularny korpo autobus tygodnia. Zapchany po dach. Między kopnięciami w kostkę a kuksańcami w bok staram się napisać smsa mojemu chłopakowi. Jakiś intelektualny smaczek na poniedziałkowy poranek. Ale gość stojący na mnie wysyła mi łokciem smsa, zanim zdążę błysnąć intelektem albo chociaż jakąś treścią.

Wysyła się postmodernistyczny gniot. Gdyby wyszedł spod pióra Joyce’a, prawdopodobnie wszedłby do kanonu i byłby omawiany w liceach. A tak ginie w odmętach poniedziałku. Korpo stoi, jak stało. A szkoda, miałam nadzieję na weekendowe, nieudane lądowanie ufo na gmachu budynku. Ale takie rzeczy tylko w Ameryce.

Team leaderki nie ma cały tydzień. Pojechała do Hispzanii na tygodniowy urlop. Ludzie już wszczynają panikę, że wróci z Ebolą i wybije pół open spejsu. Radykałowie już zamawiają na Allegro komplet maseczek, co by był zapas na powrót przełożonej. Jak wróci, będzie miała team jak personel szpitala. Jak panika trochę przygasa (Ebola przecież dopiero za tydzień), to pokładają się na biurkach jak przydechłe muchy na łajnie. Z nawiewów dmucha klimatyzacją, a z biurek – postweekendową gorzelnią. Co poniektórzy zioną procentami bardziej niż Smok Wawelski ogniem. Nawet smsmów nie trzeba wysyłać.

Zatem na spejsie dominuje siarka. A za oknem – mgła tak gęsta, że moża uwierzyć, że jak się rozrzedzi, to chociaż tam ukarze się jakiś przyjemny widok. Bezkresne wrzosowiska, szmaragdowe jeziora czy parki suto oblane jesiennym złotem. Nic z tych rzeczy. Za oknem, zza toksycznego smogu miasta Krakowa będzie można co najwyżej wypatrzeć Galerię Bronowice. W dodatku przysłoniętą Ikeą. Nie ma to jak postawić korpo naprzeciwko galerii handlowej. Koło 15-tej zaczyna się gromadna pielgrzymka do Ikei. Bo ci pracujący na Wielką Brytanię kończą tak wcześnie.

Kraków poza smogiem i smokiem wawelskim ma to do siebie, że stawia korporacje naprzeciwko galerii handlowych. Przykładowo, Capgemini i Galeria Krokus. Aleksander Mann Solutions, co gorsza, postawił się w środku Bonarki. Zaznajomiona tamtejsza team leaderka mówi, że jak przyjeżdża klient, a team nieprzygotowany, w dresach, to biegną w te pędy do Bonarki do Reserved po spódnice, garsonki i koszule. Korpo konsumpcja na miejscu, all inclusive. Tylko czekać, aż wybudują jakiś strzelisty korpo budynek na tyłach Galerii Krakowskiej. Byłoby blisko i na dworzec, i do McDonalda i Bershki. Korpo Dream na miarę American Dream.

W chwilach korpo satysfakcji dziękuję Bogu, że kończę dopiero o 18-tej, bo galeria niby dalej otwarta, ale człowiek wychodzący o 18-tej z korpo, ma formę otępiałego zezwłoka. Ja nadaję się już tylko na tańce, bo tylko one potrafią zresuscytować mój sflaczały zezwłok.

I tak, korpo – tańce. Korpo – tańce. Pięć dni w tygodniu. I człowiek nie ma kiedy iść do Lewiata po jajka na śniadanie. Swoją drogą, moja nowa wykładowczyni ze studiów podyplomowych, znamienita i światła, ale nazwisko zachowam dla siebie, mówi, że co jak co, ale w lewiatanie zakupów to ona nie zrobi. Lewiatan to biblijne monstrum. Podwodna krzyżówka hipopotama ze smokiem. Obłęd w oczach. Piana z pyska. Taka skala monstrualności. W porównaniu ze współczesnymi horrorami i filmami gore, całkiem przyjemny z niego jegomość. Podobny trochę do psa sąsiadów, jak wychodzi nasiąknięty z kałuży. Tym niemniej, wykładowczyni zarzekała się w sobotę na wszystkie kruscyfiksy w Sali (a że Uniwerystet Papieski, to kilka ich było, w tym jeden – naturalnej wielkości), że do Lewiana po bułki to ona za żadne skarby nie pójdzie. A ja kupuję w Lewiatanie, pracuję w korporacji i tańczę taniec orientalny. Lepszy student nie mógł im się trafić.

Tymczasem korpo poniedziałek dogasa. Mgła za oknem rzednie. Widać kolejne tury zmartwychwstałych korpo zombich przesuwające się w kierunku Galerii Bronowice.

Niedobitki siedzą pojedynczo na spejsie, klepiąc bez przekonania w klawiaturę, albo bez skrępowania dosypiają na biurkach, rozjebani jak żule w knajpie. Korpo krajobraz jak po zdziesiątkowaniu przez wirus Eboli. Ale Ebola, jak wiadomo, dopiero za tydzień.

Domalowuję paznokcie, ale bez zbytecznej brawury. Samą odżywką, która jest już na stałym wyposażeniem mojej szafki. Czekam aż doschną, wylogowuję się i idę na tańce. Projekt poniedziałek zakończony sukcesem.

strzalkos

​Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!

Jedna myśl na temat “Zombifikacja. Konsumpcjonizm. Ebola. Poniedziałkowe epidemie w korporacji polskiej.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.