Andrzejki na Duomoxie.

Przeczytałam kiedyś, że Kraków jest miastem, które wpędza w pijaństwo i nierząd. Święta prawda. Andrzejki 2012 pokazały mi skalę zjawiska.

Andrzejkowa noc przypada w tym roku w piątek. Grzechem jest nie wyjść z domu. Coroczna partycypacja w Dniu Świętego Andrzeja jest już społecznym przymusem. Niestety, w tym roku sezon chorobowy rozpoczął się wcześnie i konkretnie. Dziś mija piąty dzień, odkąd raczę się Duomoxem. Antybiotyk teoretycznie na anginę, a tabletki – wielkości pięści. Zastanawia mnie, jak biedni, złożeni anginą chorzy połykają takie giganty. Z czasem odkrywam, że monstrualnie wielka pastylka Duomoxu rozkrusza się i rozpuszcza łatwiej niż kostka cukru.

Ale do rzeczy. Andrzejki. Okraszone nie alkoholem, a morelowym posmakiem Duomoxu, z nutką czerwonej cebuli (lokalna fuzja medycyny aptecznej ze spożywczą). Wybieram się do znajomych do akademika. Grono jest co najmniej skąpe i nawet moja antybiotykowa obecność przy zastałym deficycie okazuje się kluczowa. Początkowy skład 1+1. Integracja pełną gębą. Koleżanka, solidaryzując się ze mną, kupuje Radlerowską Warkę w designerskiej puszce z cytryną. Ascetyczne dwa procent.

Zaopatrzona w puszkę lemoniady, kamufluję się w nie-wylewającym-za-kołnierz środowisku akademika, szczególnie że offbitowość i hipsteryzacja wyszły tu już z mody. Ktoś wchodzi, szuka mleka, ktoś inny wychodzi, trzaskając drzwiami. Wchodzą nowe twarze. Rozmawiają, śmieją się.

– Ja dziś nie piję – rzucam z lekką nonszalancją, jak świeżo upieczony abstynent z galopującą martwicą wątroby. Badam opinię publiczną.

– Właśnie widzę – kwituje z przekąsem jeden z nowo przybyłych, zerkając oskarżycielsko na trzymaną przeze mnie puszkę. Nikt mi nie dowierza. Cover aż nadto udany. Kiedy o północy dobywam pięściastą tabletkę Duomoxu (mam go zażywać co 8 a nie zwyczajowe 12 godzin), po pokoju przebiega szmer uznania. Niezasłużony respekt za łykanie narkotyków gigantów. Brak coveru okazuje się najskuteczniejszym coverem.

Schodzimy na dół, do akademickiego klubu. „Wjazd na legitkę”. Warto więc wpaść chociaż na przysłowiowe jedno piwo. Przysłowiowe, bo nie występujące w rzeczywistości.

Na miejsce po raz pierwszy docieram niezapita. Sceneria jest jednak bardziej surrealistyczna niż po kielichu. Klub został udekorowany kolorowymi balonami, co być może jeszcze kilka godzin temu nadawało mu karnawałowego przepychu. Teraz jednak resztki poprzekłuwanych balonów smętnie walają się po podłodze. W tle rozbrzmiewają ostatnie huki rozdeptywanych niedobitków. Ciężko przebić się wokalnie przez tę głuchą orkiestrę. Wszyscy więc milczą i każdy przeżywa spektakl na swój sposób. Wysmakowane party dla introwertyków.

Przechodzimy do drugiej sali. Tu resztki zielonych balonów zalegają na podłodze jak rozdeptane brokuły. Ta część klubu wygląda jak po nieudanej imprezie Wegetarian. Na stole, wśród oparów dymu papierosowego, który buduje klimat, jakiego nie powstydziłaby się profesjonalna wróżka, stoi prowizoryczne pudło z przepowiedniami. Hasło, które mi się trafia, dobitnie puentuje moje położenie: „To nie będzie twój bal”.

Koleżance o największym kącie odchylenia od osi pionowej trafia się pusta kartka. Główna zainteresowana nie kusi się o filozoficzną interpretację. Z pijackim namaszczeniem sięga po kolejny kieliszek i koleją wróżbę. Ta głosi: „Fail. Wylosuj jeszcze raz”, co wywołuje zgodny aplauz śmiechu. Mi jednak nasuwają się same apokaliptyczne konotacje. Trzeźwość wyraźnie mi nie służy.

Z zadymionej sali nadciąga stary znajomy, zamaszyście jak wahadłowiec. Opiera się oburącz na moich ramionach i wita soczyście. Serwuje mi obszerny update ze swojego życia, po czym zasypia na stojąco, wsparty o mnie jak Grek o jońską kolumnę.

Koło czwartej trzymam jeszcze włosy w łazience najwytrwalszym koleżankom. Potem pobieżnie zapieram, czego nie dało się odratować. Szaliki, dredy, korale. W myślach liczę białe pastylki Duomoxu. Nasze pożycie kończy się za dwa dni. Następny weekend jest mój. Uderzam na miasto. Koczek obowiązkowy.

strzalkos

​Jeśli spodobał Ci się tekst, to super! Gdzieś tam cieszę się jak dziecko i skaczę pod sufit mojego ośmiometrowego strychu. Udostępnij, proszę, podlinkuj, przescroluj jeszcze raz. Wpadaj też częściej na zimę i na Facebooka. Much love!

2 myśli na temat “Andrzejki na Duomoxie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.